wtorek, 23 stycznia 2018

O mój Boże jaka ja dziś byłam/jestem zmęczona.
Po pracy, nakarmieniu dzieci, zrobienia ognia, odgruzowaniu z grubsza chaty - zwinęłam się w kłębek na kanapie i dosłownie straciłam przytomność.
Początek roku w pracy z jego aspektem sprawozdawczym jest naprawdę zabójczy, szczególnie teraz kiedy jestem sama w dziale CHZ i wszystkie te sprawozdania robię sama. No serio, jak już się to skończy to muszę chyba zliczyć i spisać ile tego było bo już straciłam rachubę i nie pamiętam co robiłam tydzień temu. Zrobię jedno, dochodzą dwa .... i końca nie widać.
Oczywiście w międzyczasie normalna robota kontrolno-administracyjna.
No do czego to doszło żebym wyskakiwała w teren żeby odpocząć (od monitora)!
Wstawiłabym zdjęcie lisów które dziś zabierałam w ramach monitoringu wścieklizny (naprawdę ładne zdjęcie!), ale zaraz by się tu jacyś zieloni objawili i mnie opluli zielonym (tj zgniłym)  jadem :D
Ale mimo zmęczenia, rzutem na taśmę dałam radę ugotować sobie zupę do pracy (zupa z soczewicy), tj sama się ugotowała w czasie jak robiłam dzieciom kolację.
Postanowiłam bowiem ostatnio zabierać do pracy jakieś normalnie jedzenie typu obiadowego, najlepiej do zjedzenia na ciepło (oj przepraszam - LUNCHBOXy, straszna ze mnie ignorantka :D ) bo mój przewód pokarmowy przestał tolerować zarówno głodowanie jak i nadmierne spożycie błonnika, owoców czy innej celulozy w stanie surowym oraz całodzienne spożywanie kanapek.
Po prostu jestem później do wieczora chora. Starość nie radość. Zespół jelita drażliwego oraz stany zapalne trzustki :D
To też rozwiązuje kwestię mojego zupełnie odmiennego od dzieci gustu kulinarnego, mogę sobie zrobić to co lubię, a nie jeść to co oni lubią czyli ŻROM na okrągło kurczaka na 1000 sposobów :)

Brak komentarzy: