środa, 9 września 2009

Dzień zaczął sięw miarę ok, no może oprócz kolejnego poranka z aniowym nosem na kwintę - "dlaczego muszę chodzić do przedszkola?".
Ponieważ wiedziałam że jesteśmy same po południu co najmniej do wieczora obiecałam jej że po przedszkolu/pracy pojedziemy na basen. Podziałało.
W pracy było pracowicie ale udało mi się zrobić wszystko co miałam zaplanowane, więc fajnie.
W międzyczasie gorąca linia telefoniczna i dogrywanie szkolenia w Puławach – mamy wyjechać w niedzielę po południu i zostać na dwóch dniach szkoleniowych tj dwóch szkoleniach – poniedziałek i wtorek, załatwili to jakoś i wpisali mnie na ten drugi dzień nadprogramowo – na czyjeś miejsce – bo jechać na jeden dzień taki kawał drogi się nie opłaca. Ciekawe co stary na to.
Żeby było śmiesznie koleżanka z sekretariatu pisze mi w ciągu dnia dziś na GG – wiesz co – mam dla ciebie wiadomość; 1 października jedziesz na szkolenie z tachografów. Ojaniemogę. – szkolenie w Katowicach że tak powiem w godzinach pracy a więc nie komplikuje mi życia :) Myślałam że padnę ze śmiechu;)
Ale nie do końca bo kiedy robi się godzina 15.30 okazuje się, że moja prośba wystosowana w lipcu i kilka razy przypominana, o przekazanie nadzoru nad targiem któremuś z lekarzy wyznaczonych - bo nam się zaczyna regularne przedszkole (a cały dzień - dzień w dzień - mamy ustawiony tak że ja zawożę Anię do przedszkola jadąc do pracy na 7.30 - przedszkole czynne od 7mej i każde odstępstwo od tego programu dnia jest dla mnie kolosalną komplikacją) została olana.
Kolega z inspektoratu który ewentualnie mógłby tam podjechać (bez rodzinnych zobowiązań) "nie może bo cośtam" - ostałam się więc z świadectwami targowymi i kluczami od targu w garści. A tu Janusza nie ma do jutra, przedszkole otwierają o 7mej a ja muszę być na targu o 6tej a więc wyjechać najpóźniej 5.45 z domu. I co to kogo kuźwa obchodzi????
Nie mam wyjścia - muszę Anię obudzić jutro o 5tej i zabrać ze sobą bo nic innego nie wymyślę. Na targu ktoś (tj czyli ja) być musi bo bez lekarza nie odbędzie się żadna transakcja świńska.
Już mi adrenalina skoczyła do stanu alarmowego.
Pojechałam odebrać Anię od kuzynki która ją odbiera - i ...... - po drodze zaskoczyłam że nie mam kluczy od domu - a Janusz w Warszawie (młody odstawiony po drodze do babci w Gliwicach). No dobra - całe szczęście że sąsiedzi mają nasze klucze - wzięłam je od nich, idziemy z Anią do domu.
A tam - lauba (od której całe szczęście J. nie zapomniał zamknąć drzwi na klucz, bo sierściuch potrafi sobie otworzyć każde dzrzwi zamknięte na klamkę - leci do naszego łóżka i leje na nie w akcie wściekłości kiedy zostaje sam) zasikana (całe szczęście kafle) i smród na kilometr, wszystkie buty z szafki wywleczone na środek, zeżarty całkowicie obcas od jednego z mojej "klasycznej" pary butów, złote klapki japonki które niedawno dostałam od mamy - pogryzione.
Myślałam że tego durnego kundla zamorduję.
Poszłyśmy się przygotować na basen, spakowałyśmy się, Ania cała zaaferowana szukała nam czepków i strojów.
Wychodzimy - pies na dworze - nie chce wleźć do domu. Ponieważ zaczynałam mieć "gule" w gardle olałam go stwierdziwszy że przez te 2 h na dworze nic nie nabroi.
Idę do samochodu i zaskoczyłam że fotelika w nim nie ma, wracam się, szukam na stole przed wejściem, w laubie - nie ma. Stary nie zostawił go (fotelik pojechał w drugim samochodzie).
Ponieważ obiecałam ten basen - podłożyłam Ani poduszkę pod dupę i zapięłam ją normalnie pasem - choć jest wysoka to tak nie bardzo to wyglądało no ale dobra - jadę. Daleko nie jest, dróżki raczej wiejskie.
Po drodze podjeżdżam pod bankomat, wyciągam stówę i w tym momencie orientuję się że włożyłam owszem kartę z mBanku - ale zamiast bankomatowej to kredytową. No trudno - po fakcie było.
Po drodze jedyny w okolicy przejazd kolejowy - zbliżam się do niego - bach czerwone światło i szlaban. Stajemy.
W tym momencie telefon od sąsiadki - pies lata po ulicy.
Nie zacytuję tu zestawu który nasunął mi się na usta - myślałam, że mnie szlag jasny trafi. Ponieważ byłam już prawie pod basenem stwierdziłam że - niech go jasna cholera i szlag i jak się da to proszę ją żeby go zaaresztowała na swoim podwórku, a jak nie to krzyż mu na drogę i niech nie wraca kundel jeden durna pała.
Dojeżdżamy pod basen i już mi coś podpada bo pod drzwiami stoi grupka ludzi i analizuje napis na drzwiach.
I co?
Oczywiście - jak się człowiek raz na ruski rok wybierze, a na dodatek OBIECA dziecku to na basenie wymieniają wodę. I jest nieczynne. Przez tydzień.
Drugi basen z brodzikiem w okolicy zamykają za godzinę. A więc tak zwana dupa blada.
Wracam do domu - Ania niemal ryczy - bo to oczywiście MOJA wina bo jej obiecałam a basen zamknięty.
Stwierdziłam że zanim coś alternatywnego na pocieszenie wymyślę to najpierw z psem zrobię porządek. Zabrałam go od sąsiadki i zamknęłam karnie w szopce, sprawdziłam telefonicznie czy jutro ten drugi basen z brodzikiem jest czynny - no i starałam się Ani wyjaśnić co i jak, i że jutro pojedziemy na basen a dziś na kulki.Ok. Dała się przekonać.
Jadąc oczywiście zastanawiałam się czy w związku z czarną serią po pierwsze nie pocałujemy klamki na kulkach, a po drugie czy nie dostanę np mandatu.
Całe szczęście było czynne, wykulkowała się, wróciłyśmy (po drodze mcDonalds), kąpanie, mycie włosów, „O dwóch takich co ukradli księżyc” i śpimy.
Tj ja jeszcze przygotowałam ciuchy na rano i spakowałam jakieś kredki i bloki bo nie wiem co ta biedna Ania będzie tam na tym targu 2 h robić. A później w pracy u mnie. No musimy jakoś przetrwać.
A teraz zginął mi gdzieś telefon, tj położyłam go gdzieś i nie wiem gdzie – chciałam poszukać dzwoniąc z domowego – okazało się ze domowy odłączony i rozładowany do zera.
To ładuję.
I jak znajdę komórkę to idę spać bo jak jeszcze coś mnie dziś czeka to wolę o tym nie wiedzieć.

6 komentarzy:

notonlywhite pisze...

dobrze,że masz koleżanki które zadzwonią w potrzebie:D

SanFran pisze...

Agata, od samego czytanie się zmęczyłam ;-)) U nas jest podobnie jak coś zaplanujemy i do tego ten pośpiech to wszystko jest przeciwko nam.
A psiak widzę, że to niezły szkodnik.

Marta pisze...

Po takim dniu to nic tylko paśc na łożko i spac. Atrakcje pierwsza klasa.

Anonimowy pisze...

Los matki pracującej w godzinach od - do co tez mnie wkurza w związku z moją pracą. Wspólnota doświadczeń co do psa oraz wybierania się gdzieś raz na ruski rok , a tam dupa blada.
Pisałam Ci już,że uwielbiam Was:))))
Sławka

Anonimowy pisze...

Oj, współczuję Ci dnia. Dobrze, że chociaż teo mandatu nie dostałaś :) Ja mam do zapłacenia właśnie ;)
JoannaP

wadera pisze...

Czasem to się człowiek cieszy jak głupi, że dzień minął - choć z czego tu się cieszyć - jeden dzień życia mniej.
Żeby jutro lepiej było!