Nie do wiary!
8.45 - oba dzieciory śpią! To już dawno im się nie zdarzyło :)))
Próbuję odpalić tego blipa ale nie ma szans się tam zalogować ... idę sprzątać - ale zaraz wracam i będę pisać elaborat :D
_________________________________________________________________
No dobra.
Dzieci śpią – nie do wiary – to zbyt piękne aby było prawdą :)
Ogarnęłam trochę to co się dało, pralkę zapuściłam, zmywarkę opróżniłam – jutro czeka mnie sprzątania ciąg dalszy – to co dziś się tu działo to ja już nie nazwę chlewem bo powiem szczerze, że widziałam co najmniej kilka chlewów w których panował większy porządek niż u nas w domu po naszym dzisiejszym powrocie z Auchan’a.
A pojechałam tam z dziećmi – jak łatwo się domyśleć była to cała wyprawa – do sklepu zoologicznego po nowe akwarium dla żółwi. Jeśli ktoś pamięta chyba rok temu kupiliśmy dwa żółwie wielkości monet 5 zł – dziś mają wielkość i wagę hmmm kostek masła i w starym akwarium zwyczajnie się męczyły – było już za ciasne. Nie mogłam już na to patrzeć a więc od dawna nosiłam się z zamiarem tego zakupu – kupiliśmy cały zestaw – bo i filtr większy był potrzebny, pokrywa z światłem – a w zestawie było taniej – do tego dwa welony (po jednym dla każdego dziecka) i glonojada, jakieś roślinki – żeby to stare małe akwarium zagospodarować rybkami (na życzenie dzieci) – i nawet nie pytajcie ile za to wszystko zapłaciłam bo aż mi się słabo zrobiło jak mnie podliczyli (hmmm kilka-set zł!!!!) – no ale co zrobić –zwierzaki skoro już są - się nie mogą przecież męczyć.
Potem powrót i pół dnia instalowałam te akwaria – mimo wielokrotnego płukania nowego żwiru – i tak zamętnił nam wodę – ale w tym mniejszym widzę że już filtr ją przeczyścił, w dużym z żółwiami jeszcze trochę mu zostało. Jutro zrobię zdjęcie.
A w ogóle co to jest za odmiana „w akwariumie”??? Bo mnie się w sklepie babka pytała w jakim akwariumie mam te żółwie i nie wiedziałam o co jej chodzi :)))
Dzieci oczywiście doprowadzały mnie do osłabienia „pomaganiem” oraz później karmieniem tej całej trzody. Oraz syfieniem – bo skoro ja byłam zajęta tymi cholernymi akwariami to one robiły co chciały.
Nie pojechaliśmy z Januszem bo tak: wszystko to było zbyt „na wariata” jak dla mnie – zero czasu na spakowanie się itd. – ja tam mogłabym w jednych spodniach jechać ale oczywiście nie wyobrażałam sobie jechać ze starym do Zakopca w takich pięknych zimowych okolicznościach przyrody I ZOSTAWIĆ BIEDNE DZIECI NA WSI!!!!! :) - więc jeśli wyjazd to tylko i wyłącznie z nimi. Chore conie? Ale co poradzę na to że tak mam – nie lubię ich zostawiać pod czyjąś opieką jak naprawdę nie muszę – nie że nie ufam opiekunowi że się nimi źle zajmuje – tylko że mam wyrzuty sumienia że swoimi obowiązkami (tj dziećmi) obarczam kogoś.
Poza tym nie miałbym sumienia – hmmm jeździć na nartach na przykład mając świadomość że dzieci też chętnie poszalałyby na śniegu, a w tym momencie siedzą np. na trzecim piętrze kamienicy w Gliwicach i gapią się w TV.
No więc wyjazd z dziećmi – a więc przygotowania do wyjazdu, pakowanie itd. Wymagałoby więcej niż wrzucenia jednych spodni do torby i tylko jeden wieczór na to wszystko.
Poza tym okazało się że jest problem z noclegiem – w tym sensie że agencja Janusza była gotowa zapłacić – ale był problem ten nocleg załatwić, tj znaleźć tak „na jutro” wolny pokój gdzieś – wszak środek ferii zimowych. On się gdzieśtam przekima - choćby w śpiworze :)
Poza tym był jeszcze problem z psem – wymyśliłam że można by go na te 3 dni dać do hotelu psiego (żeby nie angażować do opieki nikogo z rodziny, sąsiadów czy znajomych) – powiedzieliśmy temu głupkowi „pójdziesz do schroniska – i zobaczysz jak tam ci fajnie będzie” (hotel jest przy schronisku) – i wierzcie lub nie – na drugi dzień rano pies się rozchorował. Leżał, ani ręką ani nogą, łeb zwieszony, wzrok mętny, ledwo się ruszał ... no to koniec – hotel odpadł – przecież nie damy chorego psa (któremu nawet jeszcze nie wiadomo co jest) do hotelu. I wyobraźcie sobie że jak już zdecydowałam że nie jedziemy i powiedziałam kundlowi że nie pójdzie do schroniska – pies nagle ozdrowiał. Ciekawostka!
No więc stwierdziłam – stary jedź sam – bo i problemy techniczne z wyjazdem a poza tym nie uśmiechało mi się szlajać po Zakopanem samej z dwójką dzieci – podczas kiedy J. będzie zajęty pracą. Bez sensu. To już lepiej wolę pojechać na jakiś dłuższy weekend bez zobowiązań pracowych i tak żebyśmy mogli razem spędzić ten pobyt i zająć się relaksem a nie robotą.
No a a’propos tej pracy – zastanawiałam się długo czy w ogóle mogę o tym pisać – bo jeśliby ktoś przypadkiem poczytał (z „klientów”) to byłoby głupio itd. – ale stwierdziłam że no bez przesady – o mojej pracy za dużo pisać nie mogę, o Janusza pracy też nie – to za chwilę w ogóle pisanie bloga straci sens.
No to dawaj:
J. Od jakiegoś czasu nawiązał współpracę z pewną agencją z Warszawy – taką co to sprzedaje zdjęcia do gazet typu "kolorowe szmatławce":)
Działa to tak że oni wymyślają temat (albo mają zlecony od którejś z gazet) – zlecają zrobienie takiego tematu jednemu z współpracujących z nimi fotografów – on to robi – oni sprzedają te zdjęcia którejś z tych gazet (lub kilku) negocjując jak najlepszą cenę – i to co skasują dzielą na pół – ½ jest dla nich a ½ dla fotografa. Fotograf więc dostaje gotowy temat – często już umówiony, namiary, numer telefonu jeśli trzeba się z „obiektem” umówić osobiście, pokrywają koszt dojazdu, opłacają nocleg jeśli trzeba - robi te zdjęcia i wysyła do agencji – i to jest cała jego rola. Nie użera się z szukaniem klientów, negocjacjami itd. – bo to robi agencja. On tylko po wszystkim dostaje kasę :) A kasa jest niemała – stawki w gazetach lokalnych na ten przykład przy tych pieniądzach agencyjnych to jest śmiech na sali – dla przykładu np. – jak jest dobry temat to ostatnio J. potrafi w jeden dzień zarobić tyle ile ja zarabiam przez cały miesiąc (8-h/5 dni/tydz) pracy... Tylko żeby tych zleceń było odpowiednio dużo (co jest podstawowym problemem w tej branży) to można normalnie na pieniądzach spać.
I o to chodzi – cieszę się że tak się w końcu dzieje że J. właściwie tym co sam sobie wypracował – umiejętnościom i własnym układom – bez pomocy kogokolwiek – doszedł do takiego miejsca w którym można w końcu zacząć żyć z fotografii. Bo te wszystkie chałtury weselne i inne pierdoły to naprawdę jest nic. Media typu brukowce – to jest kasa! :)
Tylko środowisko to jest tak hermetyczne i tak trudno się tam dostać, że fakt że mu się udało to już sukces sam w sobie.
Gdyby nie fakt wieloletniego bycia pod kreską i sporych zaległości finansowych których się „dorobiliśmy” przez te lata – już teraz zaczęłoby nam się żyć całkiem fajnie ;) - ale i tak jest dobrze – bo najważniejsze to fajne perspektywy i to że widać że idzie się do przodu, a co najważniejsze że robi się coś naprawdę ciekawego, to co się lubi, ma się z tego satysfakcję – Janusz wiele razy mówił że sam jeszcze nie może uwierzyć że robi w tej chwili to o czym kiedyś marzył, a właściwie nawet nie miał odwagi marzyć bo wydawałoby mu się to nieosiągalne, robi to co lubi, robi to co wie zże potrafi robić, i jeszcze z tego wszystkiego dostaje w końcu uczciwe pieniądze. Czego tu chcieć więcej.
Do tego dochodzi to hmmm... pływanie w światku „ludzi medialnych” – obcowanie z gwiazdami, ludźmi telewizji itd. – to co dla zwykłego śmiertelnika – typu mnie :D – jest w sferze wyobraźni – dla takiego fotografa to chleb powszedni – szczerze mówiąc nie chciałabym musieć obcować z tymi ludźmi (hehe) bo dla mnie to oni wszyscy są hmmm "kosmitami" ;)– i wcale mi się nie uśmiecha towarzyszyć mu w jakichś spotkaniach "półzawodowych" (nie wspomnę już o ostatnich pomysłach mojego męża - zapraszania tych ludzi do nas do domu aaaaaaaa!!!), ale skoro J. to pasuje i sprawia mu radochę to czemu nie? I jak dzwoni telefon, on odbiera gada z kimś mu dobrze znajomym, a potem mówi „Ania dzwoniła” (jaka Ania? – no – Popkowa. Aaaa....) albo „Piotrek dzwonił” (jaki Piotrek? Noooo! Jak Anioła Głos no! :))) – to jest takie trochę dziwne. Ale i fajne conie?
Dziś jest w tym Zakopcu właśnie w związku z panią P.– tj był z p. Anią na skuterach i innych zimowych ekscesach.
8.45 - oba dzieciory śpią! To już dawno im się nie zdarzyło :)))
Próbuję odpalić tego blipa ale nie ma szans się tam zalogować ... idę sprzątać - ale zaraz wracam i będę pisać elaborat :D
_________________________________________________________________
No dobra.
Dzieci śpią – nie do wiary – to zbyt piękne aby było prawdą :)
Ogarnęłam trochę to co się dało, pralkę zapuściłam, zmywarkę opróżniłam – jutro czeka mnie sprzątania ciąg dalszy – to co dziś się tu działo to ja już nie nazwę chlewem bo powiem szczerze, że widziałam co najmniej kilka chlewów w których panował większy porządek niż u nas w domu po naszym dzisiejszym powrocie z Auchan’a.
A pojechałam tam z dziećmi – jak łatwo się domyśleć była to cała wyprawa – do sklepu zoologicznego po nowe akwarium dla żółwi. Jeśli ktoś pamięta chyba rok temu kupiliśmy dwa żółwie wielkości monet 5 zł – dziś mają wielkość i wagę hmmm kostek masła i w starym akwarium zwyczajnie się męczyły – było już za ciasne. Nie mogłam już na to patrzeć a więc od dawna nosiłam się z zamiarem tego zakupu – kupiliśmy cały zestaw – bo i filtr większy był potrzebny, pokrywa z światłem – a w zestawie było taniej – do tego dwa welony (po jednym dla każdego dziecka) i glonojada, jakieś roślinki – żeby to stare małe akwarium zagospodarować rybkami (na życzenie dzieci) – i nawet nie pytajcie ile za to wszystko zapłaciłam bo aż mi się słabo zrobiło jak mnie podliczyli (hmmm kilka-set zł!!!!) – no ale co zrobić –zwierzaki skoro już są - się nie mogą przecież męczyć.
Potem powrót i pół dnia instalowałam te akwaria – mimo wielokrotnego płukania nowego żwiru – i tak zamętnił nam wodę – ale w tym mniejszym widzę że już filtr ją przeczyścił, w dużym z żółwiami jeszcze trochę mu zostało. Jutro zrobię zdjęcie.
A w ogóle co to jest za odmiana „w akwariumie”??? Bo mnie się w sklepie babka pytała w jakim akwariumie mam te żółwie i nie wiedziałam o co jej chodzi :)))
Dzieci oczywiście doprowadzały mnie do osłabienia „pomaganiem” oraz później karmieniem tej całej trzody. Oraz syfieniem – bo skoro ja byłam zajęta tymi cholernymi akwariami to one robiły co chciały.
Nie pojechaliśmy z Januszem bo tak: wszystko to było zbyt „na wariata” jak dla mnie – zero czasu na spakowanie się itd. – ja tam mogłabym w jednych spodniach jechać ale oczywiście nie wyobrażałam sobie jechać ze starym do Zakopca w takich pięknych zimowych okolicznościach przyrody I ZOSTAWIĆ BIEDNE DZIECI NA WSI!!!!! :) - więc jeśli wyjazd to tylko i wyłącznie z nimi. Chore conie? Ale co poradzę na to że tak mam – nie lubię ich zostawiać pod czyjąś opieką jak naprawdę nie muszę – nie że nie ufam opiekunowi że się nimi źle zajmuje – tylko że mam wyrzuty sumienia że swoimi obowiązkami (tj dziećmi) obarczam kogoś.
Poza tym nie miałbym sumienia – hmmm jeździć na nartach na przykład mając świadomość że dzieci też chętnie poszalałyby na śniegu, a w tym momencie siedzą np. na trzecim piętrze kamienicy w Gliwicach i gapią się w TV.
No więc wyjazd z dziećmi – a więc przygotowania do wyjazdu, pakowanie itd. Wymagałoby więcej niż wrzucenia jednych spodni do torby i tylko jeden wieczór na to wszystko.
Poza tym okazało się że jest problem z noclegiem – w tym sensie że agencja Janusza była gotowa zapłacić – ale był problem ten nocleg załatwić, tj znaleźć tak „na jutro” wolny pokój gdzieś – wszak środek ferii zimowych. On się gdzieśtam przekima - choćby w śpiworze :)
Poza tym był jeszcze problem z psem – wymyśliłam że można by go na te 3 dni dać do hotelu psiego (żeby nie angażować do opieki nikogo z rodziny, sąsiadów czy znajomych) – powiedzieliśmy temu głupkowi „pójdziesz do schroniska – i zobaczysz jak tam ci fajnie będzie” (hotel jest przy schronisku) – i wierzcie lub nie – na drugi dzień rano pies się rozchorował. Leżał, ani ręką ani nogą, łeb zwieszony, wzrok mętny, ledwo się ruszał ... no to koniec – hotel odpadł – przecież nie damy chorego psa (któremu nawet jeszcze nie wiadomo co jest) do hotelu. I wyobraźcie sobie że jak już zdecydowałam że nie jedziemy i powiedziałam kundlowi że nie pójdzie do schroniska – pies nagle ozdrowiał. Ciekawostka!
No więc stwierdziłam – stary jedź sam – bo i problemy techniczne z wyjazdem a poza tym nie uśmiechało mi się szlajać po Zakopanem samej z dwójką dzieci – podczas kiedy J. będzie zajęty pracą. Bez sensu. To już lepiej wolę pojechać na jakiś dłuższy weekend bez zobowiązań pracowych i tak żebyśmy mogli razem spędzić ten pobyt i zająć się relaksem a nie robotą.
No a a’propos tej pracy – zastanawiałam się długo czy w ogóle mogę o tym pisać – bo jeśliby ktoś przypadkiem poczytał (z „klientów”) to byłoby głupio itd. – ale stwierdziłam że no bez przesady – o mojej pracy za dużo pisać nie mogę, o Janusza pracy też nie – to za chwilę w ogóle pisanie bloga straci sens.
No to dawaj:
J. Od jakiegoś czasu nawiązał współpracę z pewną agencją z Warszawy – taką co to sprzedaje zdjęcia do gazet typu "kolorowe szmatławce":)
Działa to tak że oni wymyślają temat (albo mają zlecony od którejś z gazet) – zlecają zrobienie takiego tematu jednemu z współpracujących z nimi fotografów – on to robi – oni sprzedają te zdjęcia którejś z tych gazet (lub kilku) negocjując jak najlepszą cenę – i to co skasują dzielą na pół – ½ jest dla nich a ½ dla fotografa. Fotograf więc dostaje gotowy temat – często już umówiony, namiary, numer telefonu jeśli trzeba się z „obiektem” umówić osobiście, pokrywają koszt dojazdu, opłacają nocleg jeśli trzeba - robi te zdjęcia i wysyła do agencji – i to jest cała jego rola. Nie użera się z szukaniem klientów, negocjacjami itd. – bo to robi agencja. On tylko po wszystkim dostaje kasę :) A kasa jest niemała – stawki w gazetach lokalnych na ten przykład przy tych pieniądzach agencyjnych to jest śmiech na sali – dla przykładu np. – jak jest dobry temat to ostatnio J. potrafi w jeden dzień zarobić tyle ile ja zarabiam przez cały miesiąc (8-h/5 dni/tydz) pracy... Tylko żeby tych zleceń było odpowiednio dużo (co jest podstawowym problemem w tej branży) to można normalnie na pieniądzach spać.
I o to chodzi – cieszę się że tak się w końcu dzieje że J. właściwie tym co sam sobie wypracował – umiejętnościom i własnym układom – bez pomocy kogokolwiek – doszedł do takiego miejsca w którym można w końcu zacząć żyć z fotografii. Bo te wszystkie chałtury weselne i inne pierdoły to naprawdę jest nic. Media typu brukowce – to jest kasa! :)
Tylko środowisko to jest tak hermetyczne i tak trudno się tam dostać, że fakt że mu się udało to już sukces sam w sobie.
Gdyby nie fakt wieloletniego bycia pod kreską i sporych zaległości finansowych których się „dorobiliśmy” przez te lata – już teraz zaczęłoby nam się żyć całkiem fajnie ;) - ale i tak jest dobrze – bo najważniejsze to fajne perspektywy i to że widać że idzie się do przodu, a co najważniejsze że robi się coś naprawdę ciekawego, to co się lubi, ma się z tego satysfakcję – Janusz wiele razy mówił że sam jeszcze nie może uwierzyć że robi w tej chwili to o czym kiedyś marzył, a właściwie nawet nie miał odwagi marzyć bo wydawałoby mu się to nieosiągalne, robi to co lubi, robi to co wie zże potrafi robić, i jeszcze z tego wszystkiego dostaje w końcu uczciwe pieniądze. Czego tu chcieć więcej.
Do tego dochodzi to hmmm... pływanie w światku „ludzi medialnych” – obcowanie z gwiazdami, ludźmi telewizji itd. – to co dla zwykłego śmiertelnika – typu mnie :D – jest w sferze wyobraźni – dla takiego fotografa to chleb powszedni – szczerze mówiąc nie chciałabym musieć obcować z tymi ludźmi (hehe) bo dla mnie to oni wszyscy są hmmm "kosmitami" ;)– i wcale mi się nie uśmiecha towarzyszyć mu w jakichś spotkaniach "półzawodowych" (nie wspomnę już o ostatnich pomysłach mojego męża - zapraszania tych ludzi do nas do domu aaaaaaaa!!!), ale skoro J. to pasuje i sprawia mu radochę to czemu nie? I jak dzwoni telefon, on odbiera gada z kimś mu dobrze znajomym, a potem mówi „Ania dzwoniła” (jaka Ania? – no – Popkowa. Aaaa....) albo „Piotrek dzwonił” (jaki Piotrek? Noooo! Jak Anioła Głos no! :))) – to jest takie trochę dziwne. Ale i fajne conie?
Dziś jest w tym Zakopcu właśnie w związku z panią P.– tj był z p. Anią na skuterach i innych zimowych ekscesach.
Dlatego też – nie uśmiechało mi się tam jechać – bo co – on za p. P. by latał a ja z dwójką dzieci sama bym się po Zakopcu szlajała? Eeee – bez sensu – niech on bez nas czyli ogonów – spokojnie zarabia ;) a pojedziemy sobie później na kilka dni gdzieś w góry – na pełnym luzie i relaksie (wzięłam teraz na 2 dni urlop bo jak J. wyjeżdża o nie mamy co zrobić z młodym).
J. przy okazji robi inne interesy bo w międzyczasie klepie stronki m.in. dla osób poznanych przy okazji sesji foto, dla fajnego (stałego) klienta z Danii (który b.b.b.b.fajnie płaci - w euro) też klepie ... :) -a wiec ogólnie kręci się świetnie – nigdy jeszcze tak fajnie nie było chyba – aż się boję tego że coś za fajnie jest - pewnie za chwilę zrobi się zastój i zęby w ścianę – bo zazwyczaj tak bywało... zazwyczaj też jednak styczeń i luty były najbardziej kryzysowymi w naszym budżecie domowym .... może los się odwrócił chociaż na chwilę? :) CHWILO TRWAJ! :)))
Ale co tam – najważniejsze, że zdrowi jesteśmy a z resztą jakoś to będzie. Cieszyłabym się gdyby chociaż chwilę jeszcze tak potrwało bo może dalibyśmy radę powolutku zrobić coś z naszym poddaszem – bo dzieci rosną i fajnie by było zrobić im te pokoje dawno już zaplanowane. I meble wymienić bo na naszą kanapę to już patrzeć nie mogę!!!!!!!!!!!!!!!! :)))
I związku z tym jak posumuję ostatnie lata – choćby z powodu tej pracy naszej – choć jak wiemy chwilę trzeba było na to poczekać i co podkreślę - zapracować! - każde z nas ma co robić i robi to co lubi :) - mieszkamy w domu na wsi tak jak zawsze chcieliśmy (że wymaga kupę pracy to inna sprawa ;) - i to mieszkanie na wsi - szara codzienność tak zwana - palenie w piecu, koszenie trawy, dojazdy itd - nas nie rozczarowało jak narazie - decyzja o przeprowadzce tutaj okazała się być jednak strzałem w dziesiątkę!!!! :)
J. przy okazji robi inne interesy bo w międzyczasie klepie stronki m.in. dla osób poznanych przy okazji sesji foto, dla fajnego (stałego) klienta z Danii (który b.b.b.b.fajnie płaci - w euro) też klepie ... :) -a wiec ogólnie kręci się świetnie – nigdy jeszcze tak fajnie nie było chyba – aż się boję tego że coś za fajnie jest - pewnie za chwilę zrobi się zastój i zęby w ścianę – bo zazwyczaj tak bywało... zazwyczaj też jednak styczeń i luty były najbardziej kryzysowymi w naszym budżecie domowym .... może los się odwrócił chociaż na chwilę? :) CHWILO TRWAJ! :)))
Ale co tam – najważniejsze, że zdrowi jesteśmy a z resztą jakoś to będzie. Cieszyłabym się gdyby chociaż chwilę jeszcze tak potrwało bo może dalibyśmy radę powolutku zrobić coś z naszym poddaszem – bo dzieci rosną i fajnie by było zrobić im te pokoje dawno już zaplanowane. I meble wymienić bo na naszą kanapę to już patrzeć nie mogę!!!!!!!!!!!!!!!! :)))
I związku z tym jak posumuję ostatnie lata – choćby z powodu tej pracy naszej – choć jak wiemy chwilę trzeba było na to poczekać i co podkreślę - zapracować! - każde z nas ma co robić i robi to co lubi :) - mieszkamy w domu na wsi tak jak zawsze chcieliśmy (że wymaga kupę pracy to inna sprawa ;) - i to mieszkanie na wsi - szara codzienność tak zwana - palenie w piecu, koszenie trawy, dojazdy itd - nas nie rozczarowało jak narazie - decyzja o przeprowadzce tutaj okazała się być jednak strzałem w dziesiątkę!!!! :)
6 komentarzy:
Mój 'hedejk' mi gałki oczne ściska i resztę zawartości głowy też - nie przebrnęłam przez wszystko, ale koniec przeczytałam - świetnie, że się odnaleźliście 'na wsi';-)
i byle byśmy wszyscy zdrowi byli! Amen!
MGiH: no to pięknie, tylko tak dalej :) ja czasami miewam chwile zrywu "chcę mieć dom' ale już po chwili myślę sobie o tym, jak palisz w piecu, jak się odkopujesz spod śniegu (albo i nie :)) i takie tam inne uroki i chyba nie umiem sobie siebie wyobrazić w domu. ale fakt faktem że zazdroszczę Ci ogrodu za progiem, a nie korytarza i setki sąsiadów pochowanych w mikroskopijnych mieszkankach
wkręcił się to pewnie się zlecenia posypią!
ja sobie nie mogę wyobrazić,że wracamy do bloku:] mus to mus ale jeszcze ostatniego słowa nie powiedziałam:D
Już dawno chciałam Wam pogratulować, że tak super uklada się Wam z pracą i dzieciakami i w ogóle. Z całego serca, bo takie zwykłe ludzie z WAs:)))
Sławka
Dobrze się czyta takie wpisy, a jeszcze lepiej jak są o kimś kogo się lubi.
Strasznie się cieszę razem z Wami i wiem, że będzie już tylko dobrze - musi być!
wadera
Agata, jak fajnie czytać Cię taką... szczęśliwą :)
Trzymam kciuki! Chwilo - trwaj :)
Prześlij komentarz