A było to tak:
Najpierw dzieciaki były chore – jedno i drugie coś jakby angina – gorączka, rzyganie i inne takie cyrki. Ledwo dobrnęliśmy w jako takim zdrowiu psychicznym do weekendu.
Następnie zrobiła się sobota (tydzień temu), kiedy to jechaliśmy na ślub Janusza siostry.
W sobotę rano, na 8-mą umówiłam mnie i Anię do fryzjera na czesanie (ja jeszcze make-up u pani kosmetyczki – a co ;) ) - po powrocie speed z ubieraniem i pojechaliśmy (Janusz był świadkiem).
Na ślubie robiłam zdjęcia bo Janusz z racji funkcji niezbyt mógł, następnie droga na imprezę.
W trakcie jazdy Młody zasnął mi w samochodzie, w związku z czym cały początek – życzenia, toasty i początek obiadu przesiedziałam w samochodzie z śpiącym dzieckiem. Następnie z obudzonym na siłę załapaliśmy się na końcówkę obiadu. Młody obudzony – a więc totalnie nie w sosie – zażyczył sobie opuścić lokal. No więc ja – w 10 cm obcasach – przez chyba 2 h zasuwałam z nim po placach zabaw i wybiegach dla strusi. Kiedy udało mi się go namówić na powrót na salę „zobaczymy co tata robi” – właśnie rozdano tort – wsunęliśmy więc na szybko po kawałku, ja łyknęłam zimnej już kawy – po czym młody kategorycznie zażądał powrotu do domu.
Skończyło się więc tak że musiałam go załadować do auta i o godzinie 20-stej byłam z nim w domu. Ania została (która bawiła się doskonale z innymi dziećmi) i dojechała później z ciotkami. Następnego dnia pojechaliśmy po starego do hotelu gdzie było wesele (nocował tam), potem jeszcze jakieś kursy po mieście i tak dzień zleciał.
A następnego dnia to było Swięto Zmarłych – czyli jak co roku totalna masakra w naszym domu – dziadki i wujki robią w tym dniu taki sajgon że można się załamać. Generalnie nikt nie wie o co im chodzi (konkurs na największą ilość zapalonych lampek na lokalnym wiejskim cmentarzu :)) – czyli czeski film.
Potem zaczął się upierdliwy tydzień w pracy, a następnie w nocy z środy na czwartek obudziło nas intensywne rzyganie naszej córki. Haftowała jak zawodowa hafciarka krzyżykowa – zarzygała nam totalnie całe łóżko, kołdry, poduszki, wykładzinę itd. Od 2-giej w nocy nie spaliśmy. Do połowy następnego dnia kontynuacja. Ja poszłam do pracy – zrobiłam co musiałam i wzięłam urlop, młody poszedł do przedszkola.
Kiedy Janusz odebrał go po południu – do domu wszedł z informacją, że młody właśnie zwymiotował na leżaczkach w przedszkolu.
No to teraz on zaczął jechać z koksem. Do wieczora.
Mnie oczywiście nic nie ruszyło (jeszcze).
Ja byłam tak wykończona tą nieprzespaną nocką ze padłam o godzinie 20stej i spałam do 6 rano jak trup.
Dziś rano wszyscy byli zdrowi – no może oprócz starego którego wieczorem zaczęło łamać i dostał gorączki – dziś łaził obolały i jak to chory chłop – marudził :) Teraz jest w robocie – w sensie że robi zdjęcia na imprezie w knajpie.
Wiadomość tygodnia to taka że J. dostał pracę – we wtorek był pierwszy raz – praca w charakterze grafika w dużej firmie, 2/5 etatu (czyli 2 dni w tygodniu) – w Katowicach. I spoko – za te dwa dni zarobi na dzień dobry tyle co ja za cały etat. Gdzie tu sprawiedliwość? ;) Co ciekawe dostał od razu umowę do ręki – na czas określony – na 3 lata :)
A dziś obudziłam się jako osoba która spłaciła 100% zadłużenia na kartach kredytowych i stwierdziłam że to fajnie uczucie (szczególnie równocześnie po 10 h snu ;)
Karta kredytowa to wymysł szatana ;)
1 komentarz:
My mamy tylko jedną - przydaje się do przesuwania wydatków, Ł. też na nią tankuje i potem coś za punkty bierzemy (na razie niania elektroniczna, fotelik dla Frania, czajnik). Ale więcej kart nie bierzemy, bo nie chcę wpaść w jakąś spiralkę.
Prześlij komentarz