praca - szkoła - przedszkole - dom - szkoła (kółka zainteresowań) - dom - konie (nadal) - dom - zgon - pobudka 5:00 codziennie bo inaczej się nie wyrabiam żeby najpierw we względnym spokoju "obrobić" swoją osobę, a następnie wyekspediować dzieci - tj. najczęściej rano prasuje im ciuchy bo wieczorem nie daję rady, śniadanie do szkoły, czasem śniadanie dla starego, kakao, ubieranie, rozwiezienie po placówkach oświatowych(jadąc do pracy). W pracy planowanie logistyki na dzień następny - między wierszami pracowymi oczywiście.
W pracy pracy po pachy - milion rzeczy mam zrobić w terminie "do 15go listopada" musiałam wrócić do systemu tworzenia sobie list priorytetów. Do różnych debilizmów papierkowych przywykłam, kiedy dostaję kolejną idiotyczną tabelkę, nie podniecam się tym faktem tylko ją po prostu czym prędzej odhaczam :)
A tu koniec roku (czyli największa jazda) dopiero przed nami.
Od 1.11 Janusz pracuje na cały etat, z czego 3 dniu jedzie do Katowic a 2 pracuje w domu (co wcale nie jest takie komfortowe jak by się mogło wydawać). Celem zaoszczędzenia na jeżdżeniu będzie jedną noc w tygodniu nocował w Gliwicach u Rodziców.
Ania w szkole wsiąkła, chodzi na kółko plastyczne (a jakże) i taneczne - to projekty unijne jakieś. Problem tylko w tym ze nie zaraz po lekcjach tylko trzeba ją tam drugi raz zawozić. Do tego raz w tygodniu (były kiedyś dwa ale nie wyrabiamy czasowo) jazda konna ale za to godzinna. Jeździmy w inne miejsce niż na samym początku - instruktorka jest nie do opisania. Zresztą wszyscy ci koniarze to kosmici :))) (z Anią na czele).
Młoda w tej szkole to jakoś szybko dojrzewa bo pysk to ma już taki rozdarty, że czasem mam ochotę ją trzepnąć. Pisanie jej idzie w miarę tylko wkurza mnie faktem że jest taka roztrzepana, spieszy się przy pisaniu (tj robi klasyczny odpiernicz) i robi to byle jak choć potrafi zrobić 10 razy lepiej jak nad nią stanąć z batem. Klasyczny przykład zdolnego lenia. Po tatusiu.
Pozwalamy jej czasem wracać pieszo samej do domu i jest z tego dumna że hej.
W piątek przy przeglądaniu tornistra przeżyłam szok bo wyjęłam z niego dwa pudełka - jedno puste, drugie pełne - jakichś syfiastych cukiereczków - przyglądam się etykiecie a tam jak byk" produkt może wywołać nadmierną pobudliwość i problemy z koncentracją u dzieci" - cukierki kupione w sklepiku szkolnym!!!!
Ależ się wkurzyłam.
Najpierw miałam w planie ja ale Janusz się zadeklarował żeby iść z tym do Dyrektorki szkoły - toż to przegięcie żeby taki syf sprzedawali. Tu akcje mleko-warzywa-owoce które codziennie dostają w szkole - a w sklepiku dopalacze sprzedają.
W domu mamy kolejny etap remontu - już przywykłam do wiecznego syfu i zatraciłam odruch ogarniania :) - mamy piękne poddasze (do tej pory był tam strych-syf i malaria, ścianki działowe z dykty itepe) w stanie surowo-regipsowym i taką fajną przestrzeń że dawne plany zrobienia tam dodatkowych pokoi uległy zmianie - tak nam się to podoba że szkoda nam tego dzielić. Przestrzeń idealna na pokój dzienny. Na razie kasy brak ale może pomału coś się z tym dalej zrobi kiedyś.
Nasze majstry (ci co robili pokój dzieci) są już przez psy witani jak domownicy :))))
W piątek byłam u kosmetyczki. Zrobiła mi m.in. masaż LOL - z moja przeczulicą czułam się po tym jak na kacu.
Wczoraj byłam z ekipą z pracy w teatrze na Annie Kareninie - J. nie pojechał bo nie mieliśmy z kim dzieci zostawić (bo nam się wstępnie zaklepane na ten wieczór dziadki rozchorowali).
Ależ było fajnie - wszystkim się (chyba) podobało - jechaliśmy busikiem wszyscy razem, powrót trwał długo :)))))))))))))) Bo w busiku odpowiednie wyskokowe opóźniacze z nami jechały :))))
Najbardziej podobał mi się (nooooo - jako facet bo na śpiewie to się aż tak nie znam :))))) Lewin - jak się okazało student teścia. Kitty też jego studentka :)
Dziś urodziny u sąsiadki a przedtem spacer w lesie.
Dziś urodziny u sąsiadki a przedtem spacer w lesie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz