update wieczorne:
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jak chyba w całym kraju tak i do nas tej nocy zawitała zima. A zima jest biała i zimna. Ależ odkrywcze stwierdzenie :) - jednak była to pierwsza myśl która zrodziła się w mojej głowie kiedy wystawiłam czubek stopy spod kołdry w lodowatą przestrzeń nieogrzewanego pokoju. W domu też więc zimowo - piec CO leży i czeka na montaż który mam nadzieję nastąpi szczęśliwie jutro.
Teraz podchodzę obok ciebie blisko, biorę w jedną rękę twe włosy, które kiedyś tak
kochałem, choć teraz nie czuję nic na ich temat. Owijam sobie wokół pięści.
Teraz j
Teraz j
estem spokojny spokojem, że tak to określę, pracownika rzeźni, pracownika uboju
drobiu.
Czytam "Wojnę polsko-ruską" (film widziałam już kiedyś) ..... boszzzz jaka sieczka :))))))))
Najlepszy przykład na to że literacki geniusz ma wiele twarzy :)
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jak chyba w całym kraju tak i do nas tej nocy zawitała zima. A zima jest biała i zimna. Ależ odkrywcze stwierdzenie :) - jednak była to pierwsza myśl która zrodziła się w mojej głowie kiedy wystawiłam czubek stopy spod kołdry w lodowatą przestrzeń nieogrzewanego pokoju. W domu też więc zimowo - piec CO leży i czeka na montaż który mam nadzieję nastąpi szczęśliwie jutro.
Dzieci oczywiście się cieszą - "Nie mogłem doczekać się zimy!!!" (cyt. Mateusza), starzy mniej ....
Palimy więc w piecach kaflowych (mamy dwa - całe szczęście w aspekcie tej awarii CO), nie ma to jak o 7-mej rano w niedzielę hajcować w piecu :) W związku z tym porannym hajcungiem i tym specyficznym chłodem bijącym od starych ceglanych ścian stanął mi przed oczami dom w którym spędziłam pierwszą część mojego życia - może dlatego że też miałam w pokoju piec kaflowy w którym paliłam przez jakiś czas (później zastąpiony piecem elektrycznym). I przypomniał mi się post o tym domu który kiedyś popełniłam - odszukałam go i zamieszczam poniżej!
Post opublikowany na moim starym blogu dnia 4 października 2008 r - kopiuję w całości :)
Childhood in neighbourhood.
Wśród osób które „właśnie dołączyły do Twojej szkoły” na NK oczom mym ukazała się wczoraj osoba której do tej pory nie podejrzewałabym o całkiem sprawną umiejętność pisania i czytania -a tu proszę – w komputerze oblatana

Jako że dziewczyna ta mieszkała w moim najbliższym sąsiedztwie zebrało mi się na wspomnienia czasów mojego dzieciństwa, które niemal całe mieszkaliśmy w dużym mieszkaniu starej przedwojennej kamienicy.
Mieszkanie na pierwszym piętrze, które jak to opowiadanie rodzinne głosi, zrujnowane po przemarszu wojsk radzieckich (tj wojsk wyzwalających)
wybrał spośród innych zrujnowanych lokali mój dziadek mający podjąć w CCH pracę w swoim zawodzie lekarza. Mieszkanie jako jedyne dotrwało do „moich czasów” w stanie niemal nie podzielonym, zajmowało prawie całe pierwsze piętro, zawierało m.in. 12-metrowy korytarz i posiadało bardzo nietypowo dla tego domu – dwa wejścia prowadzące na dwie różne klatki schodowe. Drzwi frontowe wiodące wprost do „salonu” i drzwi dosłownie i w przenośni – kuchenne.

Resztki dawnej wielkomiejskiej świetności

Dziesiątki razy śniłam sen w którym ktoś dobija się do głównych drzwi (złodziej-morderca), w końcu wdziera się – a ja zwiewam na dwór drzwiami kuchennymi. Mój pokój znajdował się za kuchnią – był malutki, miał widok na oddalony o dwa metry mur i był kiedyś podobno służbówką.
Kamienica połączona była z trzema innymi tworząc otwartą z jednej strony „studnię”, obsypujące się z tynków ściany okalały brudne ziemiste podwórko z pojemnikami na śmieci ustawionymi w centrum.
Klatki schodowe z odrapanymi ścianami i drewnianymi schodami których szorownie szrubrem było istnym rytuałem.
Na podwórze wychodziły okna i balkony – głównie kuchenne i jak sięgam do moich wspomnień – domy te tętniły życiem stanowiąc swoisty naturszczykowski teatr.
Lokatorzy zamieszkujący poszczególne piętra stanowili niezwykłe zbiorowisko barwnych postaci, może nie aż tak barwnych jak lokatorzy z Delicatessen ale czasem podobnie intrygujących

Ze względu na stosunkową bliskość sąsiednich okien, jak i doskonałą akustykę podwórka (szczególnie porą wieczorno-nocną) podglądanie sąsiadów było nieuniknione, a czasem niezwykle wciągające.
Najlepszym punktem obserwacyjnym był nasz balkon kuchenny (jeden z trzech jakie mieliśmy) – ten bowiem obsadzony kwiatami służył do „posiedzenia”.
Na drugim wychodzącym na podwórko w kącie – wieszało się pranie, a trzeci (właściwie była to loggia) był praktycznie nie używany bo skierowany na wschód i wychodzący na ulicę.
Dokładnie vis’a'vis naszej kuchni, na tym samym piętrze co my, mieszkała rodzina wspomnianej na początku dziewczyny.
Dziś powiedziałabym że była to rodzina prosta, nieokrzesana ze sporymi nalotami patologii.
Głowa rodziny – upiorny krawiec kuternoga – ofiara choroby Heinego-Medina (zwany przez nasKulawym) choć kuśtykał o lasce – trząsł domownikami. Wieczorami przy odsłoniętych i oświetlonych oknach można było obserwować i słyszeć jak się awanturują i jak tłucze potomstwo tą swoją laską po łbach. Nic dziwnego więc że poziom IQ dziatwy był niespecjalnie wysoki
Do tego zwyczajna bieda, alkohol, brud. Wielodzietność. Czyli „zestaw narodowy”


Koleżanka Lidia (co jak co ale imiona to wszyscy tam mieli arystokratyczne) – moja rówieśnica, lekko ociężała umysłowo – nie była w stanie skończyć szkoły podstawowej w normalnym trybie – opływała jednak w inne zdolności, bo zanim ja skończyłam szkołę średnią ona urodziła chyba pięcioro dzieci z których przeżyło tylko jedno – Patrycja (ale pamiętam:))) mająca problemy z (na nasze oko) hormonem wzrostu – jak malutka była w wieku roku, taka została, tylko twarz się jej zmieniała nieco, do tego chuda jak obciagnięty skórą kościotrupek. Nazywaliśmy ją Małpką(bo bardzo małpkę – i wyglądem i sprytem przypominała) 

Poniżej starsze małżeństwo – on mimo że wiekowy – w skleconym z jakichś śmieci gdzieś na działkach chlewiku hodował świnie, w związku z czym zbierał od sąsiadów tzw „obierki” w pojemniku stojącym na podwórku.
Nad krawcem – kolejne „starsze małżeństwo” – dokładne przeciwieństwo tych z parteru – później już sama ona – wdowa (+syn, synowa i wnuczka) – cały dzień krzątająca się, sprzątająca, muskająca kwiatki którymi nota bene nieustannie próbowała konkurować z naszymi 

Obok – starsza pani – matka, z córką rozwódką – też całymi dniami przesiadywały na ukwieconym balkonie (bo co miały robić) i pociągały sobie z flaszeczki. Starsza pani bardzo nie lubiła hałasu na podwórku i wiecznie darła się na nas o grę w piłkę czy krzyki. Poza tym rzucała przez okno wprost na nasze – bawiących się dzieci głowy – obierki, ogryzki i skórki od kiełbasy.
Na trzecim piętrze na lewo (nadal vis’a'vis nas) mieszkała kobieta w trudnym do określenia wieku – ponoć ze swoim bratem którego nigdy w życiu nie widziałam – pani wychodziła na dwór wyłącznie wcześnie rano i późno wieczorem – aby wyprowadzić psa, natomiast przez całą noc paliło się w jej nie zasłoniętym oknie światło – goła żarówa chyba 200tka bo dawała światło z tego 3-go piętra prawie na całe podwórko. W związku z tym ochrzciliśmy ją ksywką Wampirka.
Jak sobie teraz to piszę to stwierdzam, że mieliśmy niezłe jajo z tymi ksywkami dla sąsiadów. Wymyśliłyśmy sobie jeszcze z mamą historię, że ukatrupiła swojego brata siekierą (dlatego go nie widać), a nocami kroi na kawałki i mieli maszynką jego zwłoki – dlatego to światło takie mocne się pali.
Na ścianie po lewej – na samej górze małżeństwo z dwójką dzieci, które wprowadziło się tam już w trakcie naszego tam żywota (a więc sąsiedzi nie z zasiedzenia a napływowi) – nie zapomnę jak ona (pani farmaceutka) wyszła na to zasyfiałe i zasikane przez psy podwórko z leżakiem i się opalała w bikini. Normalnie cały blok miał ubaw

Później kiedy pracowałam w wakacje w pobliskim kiosku ruchu – dowiedziałam się że on – kupuje CODZIENNIE 2 paczki Marlboro – (po jednej dla siebie i żony) i jedną gazetkę erotyczną.
Po tej samej stronie na parterze – babka alkoholiczka, która wychodziła wieszać pranie w szlafroku i z wałkami na włosach.
Następnie bliżej nas ale także po lewej
na ostatnim piętrze nauczyciel matematyki – także alkoholik – który systematycznie upijał się jak świnia, awanturował się, a jego ledwo chodząca matka przychodziła do nas z płaczem dzwonić na policję. Czasem też zalegał w kałuży swoich wydalin na klatce schodowej.

Poniżej w jednym z dzielonych mieszkań – jeden pokój zajmował Pan z pieskami.
Starszy pan – zawsze w towarzystwie 2-3 małych kundelków – chorobliwy zbieracz śmieci.
Jak któregoś razu zachorował i go zabrano do szpitala – służby sanitarne tam do niego wparowały i wywiozły całą przyczepę tego co przez lata uzbierał i co miał podobno ułożone w ciasne stosy aż pod sufit, tak że tylko wąskie przejście przez środek było. Po powrocie do domu podobno strasznie rozpaczał że go okradziono. I zaczął zbierać na nowo.
W naszym bloku też kilka kwiatków by się znalazło ….
W oficynie po prawej stronie naszego ulubionego balkonu – zamieszkała (także napływowa) rodzinka, która natychmiast po przeprowadzce na swój dłuuuugi balkon wystawiła stolik, krzesła, magnetofon i na cały regulator rozwaliła muzę typu DiscoPolo, czym na samym wstępie sobie przechlapała – ponieważ niepisaną zasadą tej naszej złożonej komuny było – głośna muzyka z okien to dzieło szatana.
Pani, pan, dwoje dzieci – rodzina z gatunku „uboga, umiarkowanie patologiczna” – pijąca sporo ale raczej przeważnie bez awantur. Pan szybko „ubył” – zmarł na raka nerek bodajże, pani natomiast o dźwięcznej ksywce Bicepsówa (gdyż była chuda jak szparag) w krótkim czasie pocieszyła się kilkoma zmianami „wujków” i powiła jeszcze dwoje dzieci – każde z innym.
Nad nami – matka z podstarzałym żonatym kawalerem – tj facet miał niby żonę i dziecko ale mieszkał z matką. Nie wiem o co tam chodziło. Facet miał świra na punkcie sprzątania, jak zaczynał nam nad głową odkurzać i walić ssawką w dywan to można było oszaleć

Kiedyś robili remont i wrzucili do WC szmatę jakąś – zatkali tym cały pion ściekowy – oczywiście pechowo tuż poniżej nas – tej akcji to w życiu nie zapomnę – jak ADMy przysłały dwóch podpitych specjalistów (hydraulików?) z wieeeeeeelką spiralą, z których jeden orzekł tonem znawcy cedząc przez szczerbę w uzębieniu „Smata albo scur„.
Na samej górze siostra lokatora głównego – niemieckiego emigranta, później brat zafundował jej współlokatora w tym mieszkanku żeby taniej było, bo ona była bezrobotna i nie dawała rady opłacać czynszu, lokator szybko wyprowadził się – pani została sama – siedziała głównie w domu, nikt do niej nie przychodził, kompletna dziwaczka – ale sublokator jak się okazało zostawił jej w prezencie dziecko które urodziła jakoś niepostrzeżenie, i które dość długo nie było wiadomo czy jest dziewczynką czy chłopcem – miało długie loki i spinkę – a jednak był to chłopiec.
A pod nami na parterze mieszkała starsza samotna pani o pochodzącym od nazwiska przezwisku Lutownica.
W czasach kiedy jeszcze była zdrowa, była przez nas regularnie zalewana (oczywiście nie celowo) – do czasu remontu naszej łazienki, chłopaki (których na podwórku było 12 i tylko 2 dziewczyny, w tym ja) strasznie się jej psocili – np wykręcali jej żarówkę na klatce obok jej drzwi, grali w piłkę pod jej oknem. Ona oczywiście wciąż na nich wyzywała ale tak mi się wydaje, że to pilnowanie porządku było całym jej życiem i radością. Później zachorowała na alzheimera postępującego błyskawicznie (wtedy już akcje w jej wydaniu nie były śmieszne a straszne).
Całe dnie spędzaliśmy na tymże wielce interesującym podwórku, bawiliśmy się w „piwko na przeciwko” i inne takie, w podchody, gumę, linkę, dwa ognie, zwisaliśmy z trzepaka, siedzieliśmy w przylegającym „ogródku” – ogrodzony kawałek terenu z huśtawką, ławką i piaskownicą.
Któregoś razu chłopaki przywlekli skądś wrak syrenki którą stopniowo rozbierali na kawałki (po co???? nie wiem), w jednej z nieużywanych pralni zrobili sobie „klub” w którym siedzieli później całe dnie (a śmierdziało tam!!!).
W mojej pamięci tkwi jeszcze brama od naszego garażu (utworzonego z bramy – tunelu) z napisem wykonanym kredą przez dziadka (wciąż się zastanawiam jakim cudem ta kreda się nie zmyła przez te lata) o treści: UWAGA GARAŻ! NIE PARKOWAĆ! i wieczne wojny z zastawianiem powyższej, przez jakieś obce (nie podwórkowe) samochody.
No i jeszcze Cyja.
Typowy dziad-żebrak, z najprawdziwszym w świecie garbem. Dzwonił do naszych drzwi i stał ze spuszczoną głową nic nie mówiąc. No ale było wiadomo że trzeba mu parę złotych wcisnąć w garść. Ja nie wiem jak ja, jako małe dziecko się go nie bałam. To znaczy bałam się go jak szlag, ale jakoś ten strach potrafiłam przełamać i mu ten pieniążek podać.
No i jak na cababaw poszliśmy z bratem …. ale to już inna historia

Wczoraj byliśmy u mojej koleżanki z pracy, z jeszcze jedna koleżanką z pracy - "w gościach". Jest tam 9-letni Michał z którym nasze dzieci świetnie się bawiły, tak że przez cały wieczór całej trójki prawie nie było widać ani słychać, schodzili tylko z piętra co jakiś czas napić się czy coś przekąsić albo wysikać :) Było bardzo miło choć jako niepijący kierowca ciężko było znieść niektóre dyskusje tudzież dywagacje :) Ja apeluję o kolejne spotkanie w gronie tylko babskim, bo z chłopami to nawet spokojnie pogadać o dupie marynie się nie da bo się czepiają nawet o znaki dymne puszczane wzrokiem ;)
Ponieważ mam zaległości to nie pamiętam co się jeszcze działo od poprzedniej notki - nie zapisałam chyba tylko że byłam na studiach na pierwszym moim zjeździe - we Wrocławiu (drugi raz w życiu tam byłam nie licząc przelotnych pobytów na dworcu PKP) :))) - i choć odwiedziłam tylko niewielki skrawek to jestem nim zachwycona, Wrocław jest piękny wielkomiejski ale równocześnie nie utracił duszy. Studia fajne, to dla mnie nowe doświadczenie studiować coś co się już zna (studia specjalizacyjne czyli pewna odmiana podyplomówki) - to fajne uczucie mieć wrażenie że wie się na jakiś temat więcej niż wykładowca :)))) (było akurat o systemach informatycznych na których pracuje niemal codziennie więc posiadam bezcenną wiedzę praktyczną szarego użytkownika).
Dobra bo mnie wszyscy dookoła atakują - psy, dzieci, piece i się skupić nie mogę.
To jeszcze na szybko - czytelnia:
To jeszcze na szybko - czytelnia:

I dawne (mentalnie) - niedawne (tydzień temu) wspomnienie:
2 komentarze:
Jak to nie wiesz po co rozbierali tę syrenkę?
Przecież chcieli z niej zrobić kabriolet;)
A z tych sąsiadów o których piszesz sporo już z tego świata odeszło;(
Cyja tyż;)
Agata próbowałaś napisać książkę?
Chociażby wspomnienia z dzieciństwa.
Spróbuj twoją prozę czyta się rewelacyjnie.Mówię całkiem serio.
Prześlij komentarz