niedziela, 27 września 2009

Bawno nie było żadnych fotek kuchennych z prostej przyczyny - ostatnio niemal nie bywam w kuchni a conajmniej przebywam w niej sporadycznie.
Kapuśniaczki w francuskim cieście przed (lub w trakcie) i po :) (trochę mało słone wyszły ale za to ładne ;)


Sprawy się mają następująco :):
Jestem w totalnym szoku jak patrzę na kalendarz, ostatnio w pracy dłuższą chwilę zastanawiałam się czy na pewno mam dobrze odwróconą kartkę w tym stojącym na biurku, jakieś dwa tygodnie wycięły mi się z życiorysu. W domu "przebywam" - tj po powrocie po godzinie 16tej, obiedzie - natychmiast robi się wieczór kiedy to ja jestem kompletnie nie do życia a więc idę spać. Godzina 22ga jeszcze do niedawna nie do pomyślenia dla mnie jako pora zaśnięcia stała się ostatnio normą.
Dziś pierwszy od dawna prawdziwie rodzinny dzień weekendowy - namówiłam rodzinkę na wyjazd na imprezę konną typu Hubertus na jednej takiej wsi na końcu świata (ze względu na pracę mamy na bieżąco info o wszystkich imprezach z udziałem zwierząt w powiecie) - połaziliśmy, pooglądaliśmy konie, Ania pomacała jednego, zjedliśmy chleb ze smalcem.
Znowu zasiała się we mnie rozterka i wątpliwość - że może by jednak tą Anię na te konie wozić - po tym jak jedna z amazonek opowiedziała mi jak to jej córka w wieku lat trzech jeździła samodzielnie po ujeżdżalni. No nie wiem nie wiem - gdybym sama była koniarą to byłoby łatwiej samodzielnie nadzorować te jazdy po prostu - a w naszej sytuacji trzebaby znaleźć osobę która podjęłaby się takiej nauki - która to, nie ukrywajmy, w przypadku tak małego dziecka jest zwyczajnie nudna (dla instruktora) ;) No i jeszcze takiego konia znaleźć który by te nudy wytrzymał :) Ostatnio zagadał mnie jeden petent naszej instytucji - jak się okazało trener koński - który od słowa do słowa wyciągnął ze mnie skąd pochodzę, po jakiej uczelni jestem, że miałam praktyki w stadninie w Rzecznej za czasów kierownika Orłosia u którego on zdawał egzaminy trenerskie, pochwalił się czym się zajmuje, że ma konie, ze trenuje (także) dzieci sportowo (tj do udziału w zawodach) i gorąco zapraszał mnie z córką na jazdy. Powiedział że na typowy trening zdecydowanie za wcześnie (wzrost, obsiążenie stawów, bioder, kręgosłupa) ale na powożenie dupeczki w sam raz :) Jestem między młotem a kowadłem chyba.
W drodze powrotnej z Hubertusa zahaczyliśmy na chwilę całkiem przypadkowo o zawody modeli latających. Szczerze powiem że pierwszy raz takie coś widziałam :)
W domu młody padł a ja z Anią sprzątnęłyśmy/umyłyśmy samochód. To jedna z czynności jakie lubię (tak jak odkurzanie w domu :)))) ze względu na szybki i wizualnie efektywny skutek mojej pracy.
Na jutro na razie planów brak, jednak wypadałoby się do lasu wybrać bo przecież grzyby w końcu są. Jednakże grzybobranie z dziećmi to nie robota. No chyba że pojedziemy do lasu na spacer a przy okazji może coś znajdziemy.
W ogrodzie jesień w pełni, orzechy lecą tonami, gruszki i jabłka także - nic z nich nie produkuję bo nie mam siły i czasu. Choć pięknie i słonecznie to jednak wieczorami i nocami zimno się robi i chyba jutro zainaugurujemy palenie w CO.

No i całkiem miłe zwieńczenie dzisiejszego miłego dnia - trafiliśmy w totka 4kę! :)))))

Dzisiejszy dzień sponsorowany jest przez ten radosny song :)))


4 komentarze:

notonlywhite pisze...

super,że chociaz czwórka:D


z tymi konikami to fajny pomysł:))
my wczoraj też gadaliśmy żeby Lenę za rok puścić na jakieś zajęcia fajne...

Anonimowy pisze...

No to ponad 200zł do przodu ;)

A tych imprez i koni zazdroszczę.

A godzina 22 to dla mnie norma do spania :C

Anonimowy pisze...

AAAAAAAAA, to byłam ja, Karen ;)

malgoska pisze...

No tak. I po co ja tu wlazłam, o 16.21 głodna baba w ciąży siedząca jeszcze ponad pół godziny w pracy?
Następnym, razem proszę ostrzeżenie "uwaga! fotka z jedzeniem i to jakim !:)"