niedziela, 4 października 2009

Dzikie gęsi odlatują na południe, skrzypiąc jak udręczone zawiasy; na brzegu rzeki świece sumaku płoną ciemnoczerwono. To pierwszy tydzień października. Pora wełnianych strojów wyjętych z naftaliny; mgieł o północy, rosy i śliskich schodków, późno dojrzewających ślimaków i ostatniego rozkwitu lwich paszczy; tych falbaniastych ozdobnych, rożowofioletowych główek kapusty, które kiedyś nie istniały, a teraz jest ich pełno.
Pora chryzantem, pogrzebowych kwiatów; tych białych. Zmarli musze się czuć już nimi zmęczeni.
Margaret Atwood „Ślepy zabójca”

Z tą książką mam taki problem że nie dość że kompletnie nie mam czasu na czytanie więc „wyrywam” tylko po kilka stron między kotletami a smarkami, to jeszcze nie da się jej zwyczajnie czytać. Tę książkę się chłonie, przyswaja, studiuje, przemyśla. Książka najeżona „złotymi myślami” i przyczynkami do zadumy.

Romans toczy się na bezpieczną odległość. Romans to patrzenie na siebie przez okno zasnute mgiełką. Romans oznacza wyeliminowanie pewnych spraw: tam, gdzie życie chrząka i sapie, romans tylko wzdycha.

To jedna z tych które chce się mieć na swojej półce i ponieważ egzemplarz który męczę jest z biblioteki, muszę poszukać innego na Allegro.

Nie mam czasu.

Nie mam czasu na siebie.

W pracy intensywnie (np. szkolenie z tachografów hehe), a więc wracam do domu padnięta.
Dzieci wpadły w nastrój jęcząco – wrzeszcząco – marudząco - kłócący się (o śmierdzącym lenistwie i bałaganiarstwie nie wspomnę) tak więc dostaję powoli szału i zaczynam gryźć.
Zdarza się (tak jak w tej chwili) że bawią się wspólnie – ostatnio mają fazę na pakowanie tornistrów i chodzenie do szkoły oraz odrabianie lekcji – ale przeważnie tłuką się, kłócą i wrzeszczą.
Mati zrobił się niesłuchający i pyskujący ale w sumie zachowuje się jak typowy chłop, a więc niech mu będzie. Ostatnio trochę cherla i gorączkuje ale na razie walczymy syropkami (rutinacea, biotron, dziewanna) i Eurespalem. Chyba nieco lepiej z nim.
Ania zdrowa i chętnie chodzi do przedszkola – ma już nową koleżankę i przyszła do nich właściwa wychowawczyni (we wrześniu było zastępstwo) – mają już w końcu jakieś konkretniejsze zajęcia a więc się jej podoba.

Wieczorem mam tak dosyć – wszystkiego – że o 22giej idę spać. Masakra.

Wczoraj – kosztem chwili dla siebie zrobiłam ciasto drożdżowe z jabłkami – bo sezon jabłkowy w pełni a ja jeszcze nic nie piekłam. Rano dobra kawka z świeżą drożdżówką - mmmmmmm – i ten zapach w domu - bezcenne.
Szkoda że nie bez akompaniamentu marudząco-jęczącego.
Wcześniej poszłam z dziećmi „na nogach” tj z wózkiem na spacer do wsi i na plac zabaw. Dawno nie byliśmy na takiej porywającej (o dziwo dla dzieci bardzo atrakcyjnej) przechadzce :)

Odkrycie nie dzisiejsze – tęsknię za chwilą ciszy, zawieszenia w próżni.
Jedyna taka chwila w ciągu dnia to późny wieczór (jak dzieci już śpią albo dogorywają przy bajce), a ja wyjdę usiąść na schodku przed domem. Cisza, zapach jabłek, szczekanie psów i gdzieniegdzie jakiś dym snujący się nad polami. Ale już za zimno żeby tak siedzieć dłużej.

Czytam ostatnio Ani „Bajki na dłuższą metę” które kiedyś jej kupiłam – Ania jest nimi zachwycona, bajki są nietypowo napisane, o nietypowej tematyce i nietypowych problemach – jednak nie wiem czy nie są zbyt dosłowne. Janusz jak usłyszał bajkę o strzelaniu do zabawek to prawie trupem padł.
Tyle że w dzisiejszych czasach takie rzeczy jak strzelaniny, materializm, brak szacunku dla starszych - to chleb powszedni (niestety), a te bajki pokazują właśnie co jest złe i każda ma piękny morał. Więc nie wiem – na razie czytam.
W bajce o strzelaniu do zabawek chodzi o to że „czarny charakter” czyli Strzelba namawia chłopca żeby zastrzelić zabawki bo one nie mają serca (miś ma trociny, gumowa świnka powietrze…) a wszystko w życiu jest tylko zabawą (choć mama mówiła że każdy ma serce – strzelba mówi chłopcu że mama go oszukała) – no i jak w końcu zaczęli „zabawę” i strzelili do gumowej świnki to wypadło z niej gumowe serduszko które zapukało jeszcze dwa razy puk –puk i ucichło. Tak się kończy bajka.
Inne są podobnie pojechane – o żyrafie która miała milion i chciała kupić domek od ślimaka (bo jak się ma milion to można mieć wszystko, więc była wielce zdziwiona że ślimak nie chciał jej go sprzedać), o kurczaku na zupę, o okropnie skrzypiących drzwiach itd. itp.
Po całej serii kopciuszków, królewien i trzech świnek w różnych wersjach to naprawdę miła odmiana.
Dziś mamy obiad z teściami w knajpie więc zaraz idę się robić na bóstwo (hehe).

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

MGiH: no faktycznie pojechane ostro. sama miałabym dylemat czy czytać ale co tu ściemniać, trudno wymagać żeby Miś Uszatek czy Pszczółka Maja nadal bawiły 6-latki w naszych czasach.

Anonimowy pisze...

JB
Romans i bezpieczna odleglosc? Wykluczaja sie juz z zalozenia :)

Kaja pisze...

O matko!! na tym watku o serduszku ktore zapukalo Gaba by sie na bank poryczala...
z drugiej strony, to ze zabawki maja uczucia to klamstwo? no i lekko brutalne to jest, wiec chyba bym sobie takie ksiazki odpuscila. Z trzeciej strony- kiedys dzieci musza poznac jak naprawde wyglada swiat... Wszystko chyba zalezy od wieku, Ania jest starsza.

Agata B. pisze...

Myślę że chodziło raczej o to że każda rzecz ma coś w rodzaju duszy a to że "wszyscy mają serca" to właśnie taka metafora duszy - nie było mowy o uczuciach, świnka nie była smutna czy coś w tym stylu - tylko zwyczajnie - wypadło z niej serce z gumy, bo ona sama tez była z gumy. Czyli: każda rzecz ma duszę i niszczenie jej dla zabawy nie jest ok. Czyli negacja destrukcji dla zabawy :) no i że mama jednak mówi prawdę i ma rację a więc trzeba słuchać mamy :P