… Wielka Pardubicka, cz. Velká pardubická – przeszkodowy wyścig konny. Rozgrywany corocznie od 1874 w Pardubicach (Czechy). Jedna z najbardziej prestiżowych i najtrudniejszych gonitw przeszkodowych na świecie. Dystans, który mają do pokonania jeźdźcy i konie wynosi 6900 m. Wyścigi rozgrywane są zwykle w październiku. Trasa prowadzi m.in. przez zaorane pola i rżyska, jest także ok. 30 sztucznych przeszkód (m.in. wysokie żywopłoty i szerokie rowy z wodą).
Październik się zgadza, Czechy – prawie, bo rzecz działa się w strefie nadgranicznej, zaorane pola i rżyska jak najbardziej, żywopłoty, rowy z wodą – ależ owszem, a do tego rwąca rzeka, ruchliwa szosa, stado byczków na pastwisku. Tylko dystans ciut ciut krótszy.
No i w roli konia wystąpiła polska biała zwisłoucha:

Pobierałyśmy dziś krew w terenie (z Kasią), w przedostatnim gospodarstwie – gospodarz spieszył się do sądu w Raciborzu – podpisał na szybko papiery i powiedział że zostawia nam świnie i „róbcie co musicie bo on musi lecieć”.
No to dobra.
Kiedy kończyłyśmy prawie, spierniczył nam jeden tucznik wypychając bramkę w kojcu – poleciał do przyległej stodoły gdzie jak się wydawało bezpiecznie zaczeka aż skończymy i go zagonimy z powrotem na miejsce. Okazało się jednak, że w jednym miejscu ścianę stodoły stanowią poprzeczne belki – zagroda przed bydłem – i tylko w dali zamajaczył mi skręcony ogonek przeciskający się pod najniższą z nich – na dwór.
To ja za nią.
Przełażę pod tą belką a tam … przestrzeń.
Otwarta.
Wybieg - pastwisko, a na nim stado byczków. Poprzedzielana gdzieniegdzie w poprzek drutem kolczastym. Od tyłu ograniczony niczym nie zabezpieczoną rwącą rzeczką w ciasnym korycie o b. stromych brzegach. W oddali – niczym nie odgrodzona szosa z mostem, a na niej co chwilę jakiś samochód.
Świnia przed siebie między bykami leci w stronę szosy.
Ja za nią.
Ona przełazi pod kolejnymi przegrodami z drutów i coraz bliżej drogi.
Oczami wyobraźni widzę jak wyłazi na drogę i te nagłówki w gazetach – Dzika świnia spowodowała karambol na trasie takiej i takiej.
Wycofałam się – opłotkami bo byczki podejrzanie dziwnie zaczęły skupiać na mnie uwagę – lecę na szosę i od strony drogi na to pole żeby ją w drugą stronę skierować. Udało się zawróciła – nazad między byczki – wparowała w sam środek między nie – ja pod drutami kolczastymi za nią. Jak ta świnia znalazła się na środku tego wybiegu to te byczki najpierw zamurowało – widok był nieziemski, po czym zebrały się w kupę i jak nie zaczynają szarżować na nią.
Zbladłam - skoczy taki byczek na świnię – po świni – kręgosłup złamany.
Ale ona smyrg – skręciła i leci prosto do rzeki!
Zamarłam i czekam żeby jej nie spłoszyć – myślę sobie – wystarczy że się poślizgnie, leci w dół do rzeki i po świni! Utopi się jak amen w pacierzu.
Całe szczęście dała na skos i leci na teren przyległy – do sąsiada. Byczki za to zebrały się w kupę i zbliżają się do mnie. To ja walę pod kolejnym drutem – za świnią.
A ta sobie truchcikiem, truchcikiem – leci przez jedno poletko, drugie i w końcu w trzecim gospodarstwie (jak się okazało właściciele w stanie wojny z właścicielami świni) skręciła i idzie w stronę zabudowań. Ja za nią – udało się ją cudem zagonić w jakiś kąt, wlazła w krzaki agrestu, podrapała się – rzuciłam się na nią i ją łap za uszy. Niestety utrzymanie 80 kg tucznika za uszy jest wręcz niewykonalne – zwiała. Całe szczęście że był tam taki zagonek z wąskim wejściem obudowany niską siatką i udało się jakoś ją tam zagonić.
Dobra jest ale co dalej.
Świnia w zagródce 3 gospodarstwa od swojego domu a ja z gołymi rękami. Całe szczęście przez przypadek miałam przy sobie komórkę (J. zawsze mi mówi że trzeba nosić komórkę nawet do kibla ;) – dzwoni Kasia – GDZIE TY JESTEŚ? No więc mówię że ma iść w tą stronę daleko daleko, że tu czekam i ma przynieść pętlę. W międzyczasie ludzie z sąsiedniego gospodarstwa – starsze małżeństwo - zainteresowali się co się dzieje i przyszli kibicować. Przyszła Kasia, udało się jej powiadomić telefonicznie właściciela świni co się dzieje, miał się ktoś z rodziny zjawić na pomoc.
Zaczęło mżyć. Świnia ledwo żywa – my też.
Nie było łatwo bo jeszcze się po tej zagródce z nami pogoniła, niemal rozwaliła ten płotek ale jakoś ją złapałam na pętlę.
No i co dalej?
Świnia na pętli, pada deszcz, do chałupy tej świni jakieś pół kilometra po krzakach, skarpach, płotach i drutach kolczastych.
Ludzie przynieśli jeszcze jakieś sznury – zawiązałyśmy je na nogi dodatkowo i próbujemy doprowadzić w jakieś lepiej dostępne miejsce. Świnia protestuje. No to jedna z nas za ryj, facet za linkę na nodze, a druga z nas świnię pod brzuch do góry i niesiemy – ona przednimi nogami drepce po kawałku. Podprowadziliśmy pod jakieś drzewko, przywiązaliśmy do niego.
I co dalej?
Świnia się szarpie, uwolniła jedną nogę. Nie możemy jej tak zostawić (właściciele w drodze więc teoretycznie można by było) bo gotowa zaraz się wyplątać i gonitwa od początku. Ale widzimy z daleka że lecą jeszcze inni sąsiedzi i niosą klatkę taką transportową dla świń. Kamień spadł nam z serca – wspólnymi siłami udało się ją tam wepchnąć i zamknąć. No ale jeszcze trzeba było znieść tę klatkę z zawartością ze skrapy na której rzecz miała miejsce – na dół – tak żeby mógł podjechać jakiś pojazd po nią.
Ale o takiej akcji to nawet najstarsi górale nie słyszeli. Jakby nas ktoś nakręcił to wygrana w „Śmiechu warte” murowana. Pewnie z tydzień albo i dłużej będą sobie baby pod sklepem o tym opowiadać :)
Mam nadzieję że świnka ma się dobrze – przynajmniej miała jakieś atrakcje w swojej nudnej egzystencji, poryła w ogródku, zeżarła trochę jabłek, przewietrzyła się :) Git majonez ;)
I tyle. Obyło się bez ofiar a mogło być różnie ;)
Dopiero jak wróciłam do domu to poczułam jak mnie wszystko boli i jaka jestem zmęczona.
12 komentarzy:
sama nie wiem co fajniejsze - te tabelki czy ta pogoń za świnią ;) Piękne!
Majeczkowa-kraina: przepraszam Agata, ale uśmiałam się do łez - chociaż zdaję sobie sprawę, że Tobie do śmiechu z pewnością nie było.
Najważniejsze, że obyło się bez ofiar!
Pozdrawiam :)))
Wiem, ze to pewnie mało śmieszne było, ale opowieść przednia- ubawiłam się jak nigdy :)))
o boniuuu, cudnie!!! :)
Bardzo masz ciężką pracę!
I musisz uważać, żeby się na czerwono ubierać.
Wiem,że to nie jest śmieszne,ale...Twoja relacja z całego zajścia ubawiła mnie do łez.No bomba,normalnie!;)
Agg
O!I widzę,że nie tylko mnie...;P
Agg
Brakowało mi tylko sceny ze strzelaniem do świni nabojami ze środkiem usypiającym :)
to ostatnie to ja - wadera
Fakt, że czytając relację ubaw na całego, ale w realu to pewnie nie było Ci do śmiechu ;-)
Ale się usiałam:)Przygoda warta opisania nie tylko na blogu:)Pozdrawiam Sandra
ale czad! :)
Prześlij komentarz