FOTY:
No to tak:
Wyjazd chociaż trochę „na wariata” okazał się niesamowicie udany – tak bardzo udany że nie chciało nam się wracać do domu.
Super było wszystko – od miejsca gdzie mieszkaliśmy (mieszkanko z widokiem na Giewont, tuż przy wejściu do Tatrzańskiego Parku Narodowego na Regle) poprzez dzieci które choć z trudem to jednak w miarę dobrze i nawet bez kataru! :) zniosły wszystkie fundowane im atrakcje :); pogodę która zafundowała nam i śnieżek i słoneczko, samo Zakopane które w marcu jest mocno wyludnione ale jednak zimowo-sezonowe, i tak dalej i tak dalej.
Zaskoczona byłam że Zakopane jest takie hmmm „alpejskie” (byłam tam ostatnio sto lat temu :) - wszędzie łażą ludzie w narciarskich ciuchach, i te stoki za każdym rogiem, i te knajpki przy stokach ze stojakami na narty, pełne gości w narciarskich butach :) + piękne, dostojne polskie góry, folklor góralski, wszędzie unoszący się zapach oscypków i dymu z kominków, na każdym kroku regionalna sztuka i rękodzieło, regionalna muzyka, architektura, i te widoki, i ta cała infrastruktura narciarsko - snowboardowa (wyciągi, wypożyczalnie itd)!
Jeszcze kilka lat temu kiedy rozmawiałam z kimś o jeżdżeniu na nartach w ogóle nie przypuszczałam nawet że będzie dane mi spróbować tego – jak mi się wtedy wydawało elitarnego i kompletnie dla mnie niedostępnego sportu.
W zeszłym roku spróbowałam po raz pierwszy. W tym roku zjechałam tylko kilka razy – bo jednak jeśli na narty to nie z dziećmi – mąż zafundował mi nawet towarzystwo instruktora: „I: nie mogę patrzeć na te gołe ręce – JA: oj dobra, zaraz ubiorę rękawiczki, mi jest po prostu strasznienie gorąco – I: , wiem, ze mną każdej jest gorąco” – i muszę powiedzieć że nawet takie pół godzinki z fachowcem bardzo dużo daje – nauczył mnie np. płynnie skręcać co jeszcze kilka dni temu znajdowało się w strefie dla mnie nieosiągalnej.
Ale już mogę powiedzieć zże zakochałam się w nartach – ten sport jest no kurde flak – zarąbisty :)
Ten świeży śnieżek, i to słońce ogromne i te widoki przecudne i to powietrze wspaniałe :)
I to SZUUUUUU :)))
Polecam każdemu – a na moim przykładzie widać że nigdy nie jest za późno żeby zacząć :)
Miałam inaugurację zeszłorocznego prezentu urodzinowego – kombinezonu i butów – i tu info dla darczyńców – wszystko jest odlotowe! :) nawet profi kieszonka na karnet w rękawie była w użyciu :)
Ania też jeździła z instruktorem – po tej lekcji powiedział że bardzo dobrze sobie radziła – w sumie nauczyła się fajnie sama jechać powoli i hamować – i że gdyby przyszła jeszcze raz to już by jeździła. Ale jej coś ten instruktor podpadł (wywaliła się kilka razy) - i to że lekcja odbywała się bez kijków (hihi) i powiedziała że już więcej nie będzie jeździć. No trudno – nic na siłę – liczę na to że w przyszłym sezonie zmieni zdanie :)
Janusz szalał na skuterze śnieżnym – to mnie z kolei w ogóle nie kręci, przejechałam się dla przyzwoitości i tyle. Wolę narty :) Ale za to dzieci miały frajdę niesamowitą (nie wiem tylko kto większą – oni czy Stary heh).
Z innych atrakcji (oprócz nart i skutera) to i jechaliśmy kuniem bryczką :) i wjechaliśmy na Kasprowy kolejką, i na Gubałówkę i łaziliśmy codziennie po Krupówkach i targu, obżarliśmy się oscypkami po same uszy :) I to wszystko trzy dni. ZA KRÓTKO!
Ale wrócić musieliśmy bo jutro jadę do Puław na szkolenie. Więc muszę zdążyć się oprać i spakować i wsadzić do pociągu. Tak więc dupa blada.
Wyjazd chociaż trochę „na wariata” okazał się niesamowicie udany – tak bardzo udany że nie chciało nam się wracać do domu.
Super było wszystko – od miejsca gdzie mieszkaliśmy (mieszkanko z widokiem na Giewont, tuż przy wejściu do Tatrzańskiego Parku Narodowego na Regle) poprzez dzieci które choć z trudem to jednak w miarę dobrze i nawet bez kataru! :) zniosły wszystkie fundowane im atrakcje :); pogodę która zafundowała nam i śnieżek i słoneczko, samo Zakopane które w marcu jest mocno wyludnione ale jednak zimowo-sezonowe, i tak dalej i tak dalej.
Zaskoczona byłam że Zakopane jest takie hmmm „alpejskie” (byłam tam ostatnio sto lat temu :) - wszędzie łażą ludzie w narciarskich ciuchach, i te stoki za każdym rogiem, i te knajpki przy stokach ze stojakami na narty, pełne gości w narciarskich butach :) + piękne, dostojne polskie góry, folklor góralski, wszędzie unoszący się zapach oscypków i dymu z kominków, na każdym kroku regionalna sztuka i rękodzieło, regionalna muzyka, architektura, i te widoki, i ta cała infrastruktura narciarsko - snowboardowa (wyciągi, wypożyczalnie itd)!
Jeszcze kilka lat temu kiedy rozmawiałam z kimś o jeżdżeniu na nartach w ogóle nie przypuszczałam nawet że będzie dane mi spróbować tego – jak mi się wtedy wydawało elitarnego i kompletnie dla mnie niedostępnego sportu.
W zeszłym roku spróbowałam po raz pierwszy. W tym roku zjechałam tylko kilka razy – bo jednak jeśli na narty to nie z dziećmi – mąż zafundował mi nawet towarzystwo instruktora: „I: nie mogę patrzeć na te gołe ręce – JA: oj dobra, zaraz ubiorę rękawiczki, mi jest po prostu strasznienie gorąco – I: , wiem, ze mną każdej jest gorąco” – i muszę powiedzieć że nawet takie pół godzinki z fachowcem bardzo dużo daje – nauczył mnie np. płynnie skręcać co jeszcze kilka dni temu znajdowało się w strefie dla mnie nieosiągalnej.
Ale już mogę powiedzieć zże zakochałam się w nartach – ten sport jest no kurde flak – zarąbisty :)
Ten świeży śnieżek, i to słońce ogromne i te widoki przecudne i to powietrze wspaniałe :)
I to SZUUUUUU :)))
Polecam każdemu – a na moim przykładzie widać że nigdy nie jest za późno żeby zacząć :)
Miałam inaugurację zeszłorocznego prezentu urodzinowego – kombinezonu i butów – i tu info dla darczyńców – wszystko jest odlotowe! :) nawet profi kieszonka na karnet w rękawie była w użyciu :)
Ania też jeździła z instruktorem – po tej lekcji powiedział że bardzo dobrze sobie radziła – w sumie nauczyła się fajnie sama jechać powoli i hamować – i że gdyby przyszła jeszcze raz to już by jeździła. Ale jej coś ten instruktor podpadł (wywaliła się kilka razy) - i to że lekcja odbywała się bez kijków (hihi) i powiedziała że już więcej nie będzie jeździć. No trudno – nic na siłę – liczę na to że w przyszłym sezonie zmieni zdanie :)
Janusz szalał na skuterze śnieżnym – to mnie z kolei w ogóle nie kręci, przejechałam się dla przyzwoitości i tyle. Wolę narty :) Ale za to dzieci miały frajdę niesamowitą (nie wiem tylko kto większą – oni czy Stary heh).
Z innych atrakcji (oprócz nart i skutera) to i jechaliśmy kuniem bryczką :) i wjechaliśmy na Kasprowy kolejką, i na Gubałówkę i łaziliśmy codziennie po Krupówkach i targu, obżarliśmy się oscypkami po same uszy :) I to wszystko trzy dni. ZA KRÓTKO!
Ale wrócić musieliśmy bo jutro jadę do Puław na szkolenie. Więc muszę zdążyć się oprać i spakować i wsadzić do pociągu. Tak więc dupa blada.
3 komentarze:
Po zdjęciach widać że świetnie się bawiliście.
Ooo i nawet dwa "pingwiny" na nartach się szkoliły :)
Hahaha
królik w goglach wymiata!
ja mam w oczach zgorzelisko w temperaturze plus 35 z poprzedniego lata - nie mogłam sobie wyobrazić tego pięknego miejsca w śniegu - dziękuję za zdjęcia :)
podziwiam nartowiczów, to dla mnie ciągle czysta abstrakcja...
wadera: U mnie już wszyscy bakcyla złapali żeglarsko-narciarskiego za sprawą szwagra - poza mną, bo ja albo w ciązy, albo z maleństwem przy cycu. Ale jeszcze trochę i nadrobię. Żagłowki mam pod nosem, sisterka właśnie dom w górach nabyła. Już jej kazałam jeden pokój dla nas zostawić na stałe :)
Prześlij komentarz