Wielki dzień.
Mój syn po wielu dniach płaczy i rozpaczy, po 3 tygodniach przerwy spowodowanej chorobą oraz oświadczeniem mi wczorajszego wieczora że "nie chcę iść do przedszkola, a jak pójdę to będę płakał"(nota bene wyczuwając szantaż odpowiedziałam mu na to, że to postanowienie jest jego problemem i nie zmiania faktu że do przedszkola i tak idzie - tak, wiem jestem wredną matką :)- wszedł dziś na salę przedszkolną sam i bez protestów, a na koniec dnia pani powiedziała że ani razu nie miał kryzysu, był dzielny, zadowolony i zachowywał się jak "stary" przedszkolak.
Młody nawet sam od siebie opowiadał że stali w duuuużym kółeczku z dziećmi i skakali (od dziś zaczęły się zajęcia dodatkowe - dziś był taniec i angielski - i to zdecydowanie Młodemu się podobało). Oraz że siedzieli na dywanie o tak: i pokazywał siad "po turecku".
Wielki plus i krok milowy na przód - widać że chłopak się przełamał skoro sam od siebie zaczął cokolwiek z własnej inicjatywy opowiadać i to z niemałym entuzjazmem.
Z Anią natomiast pojechałam na tańce, w międzyczasie miałam w planie wpaść do biblioteki ale nie doczytałam że w poniedziałki czynna do 16tej - książek więc nie wymieniłam. Ania natomiast po tym jak wsiadłyśmy do samochodu w drogę powrotną zaczęła narzekać na ból głowy, zahaczyłyśmy jeszcze o mcDonalds po prowiant na kolację :), a po dojechaniu do domu już wręcz wyła z tego bólu (oczywiście należy wziąć poprawkę na to że jest rasową panikarą :))). Blada była jak ściana.
Wcisnęłam w nią Nurofen (normalny w tabletce 200 mg - mam nadzieję że jej szlag od tego nie trafi) i namówiłam na próbę zaśnięcia. Całe szczęście, udało się jej to dość szybko, tak więc mam nadzieję że rano wstanie jak nowa. Jakoś dziwnie przypominało to atak migreny.
Na jutro do przedszkola mają przynieść warzywa, tak więc skoczyłam jeszcze do sklepu i zostawiłam tam 20 zł na zestaw: marchewka, pietruszka, por, cebula, czosnek, papryka, pomidor, ogórek, kapusta, brokuły, burak. Plus ziemniaki i cukinia z domu.
Czeka mnie najbardziej upierdliwa część wieczoru czyli przygotowanie ciuchów na jutro (dla dzieciaków bo ja to jak zwykle ubiorę pierwszy t-shirt który wpadnie mi w ręce które to w ciemnościach poranka zanurzę do mojej szafy i wyciągnę cośtam po omacku :)- choć właściwie to już te ciuchy wyjęłam, zostałoby mi tylko przelecenie żelazkiem niektórych z nich - chyba zostawię to sobie na rano bo wymiękam.
W pracy jakoś coraz mniej przyjemnie - mam postępujący kryzys egzystencjoalno - zawodowy, wkurza mnie już pomału wszystko po kolei - od idei mojej instytucji po "górę", tak uogólniając i bez wnikania w szczegóły. Jednym słowem im dalej w las tym więcej drzew a mój światopogląd cierpi coraz większe katusze.
Z relacji J.:
Wchodzę do twojej pracy - patrzę - w sekretariacie pusto.
Wchodzę do twojej pracy - patrzę - w sekretariacie pusto.
Idę dalej.
W księgowości siedzi jakaś kobitka i je kanapkę.
Idę dalej.
W następnym pokoju siedzi jakiś dziad i czyta gazetę.
Idę dalej.
W następnym pokoju, stoi nad swoim biurkiem (czyta coś) rozczochrana Kasia i drapie się w głowę.
Idę dalej.
Wchodzę do waszego pokoju, a tak siedzą baby trzy i naparzają w myszki.
Ale fajna ta wasza praca!!!!!!!!!!! :)
No.... zarąbista :)
Dobra koniec smętów - prysznic, książeczka i łóżeczko :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz