piątek, 18 lutego 2011

Wczoraj odbył się Bal Księżniczek (i Księciuniów):


Łomatkobosko jaciekręcę - nie wiem o co chodzi - mam taki zapiernicz że straciłam rachubę czasu. W tym tygodniu prowadziłam trzy szkolenia dla po(d)miotów (każde na inny temat) .... jestem wypluta intelektualnie :)

J. jeździ po kraju więc czuję się powoli jak żona marynarza. Wczoraj w Milówce, jutro jedzie do Wisły ...

Od stu lat nie jadłam normalnego obiadu - brakuje mi doby. Marzę o kotlecie z ziemniorami :)

Nie mam siły pisać - rzygam na widok komputera, bo najpierw w pracy przy nim ślęczę a później w domu do nocy prezentacje na szkolenia stukam.

Ale na pocieszenie zakwitły mi krokusy na parapecie :)

UPDATE WIECZORNY:
Oto nadeszła najpiękniejsza chwila dnia - stonki vel szkodniki vel banda - w łóżkach :)
J. nadal w pracy.
Siedzę z kieliszkiem chardonnay (butelka rozpoczęta z sąsiadką 2 h temu) i zastanawiam się czy dam radę zmyć tusz z rzęs czy zaczołgam się do łóżka w ubraniu ... jestem totalnie wypruta, nie mam siły. Wyprane pranie leży od wczoraj w pralce.
To jakiś koszmar jakiś. Koszmar.
Ze starym kontaktuję się ostatnio głównie przez GG i e-mail (hehe komedyja)...
Nasza (J. moja) praca (+ połączenie jej logistyczne z organizacją dnia dzieci w wieku przedszkolnym) w rytmie ostatniego tygodnia na dłuższą metę wykończyłaby mnie błyskawicznie. Zaczynam rozumieć problem ludzi którzy pracują tyle że nie mają czasu wydawać zarobionych przez siebie pieniędzy. Dziś w sklepie robiłam zakupy na krechę bo nie miałam - rano czasu, po południu siły i czasu - podjechać pod bankomat i wyjąć gotówkę (w tym sklepie nie można płacić kartą). Uznałam to za operację ponad moje dzisiejsze siły.
Ale za to wysiliłam się i zrobiłam zgodnie z życzeniem na obiadokolacjopodwieczorek:
a) dla sąsiada (odbierałam dziś trójkę, sąsiad dziś w przechowalni u nas ;) - racuchy z jabłkami
b) dla mojej bandy - spagetti.
Sama siebie podziwiam że mi się chciało :D
Później kiedy siedziałyśmy z sąsiadką (która przyszła po młodego) w kuchni, dzieci zrobiły w salonie taki sajgon że jak tam później weszłam do zasłabłam ... no niestety za chwile luzu trzeba słono płacić - np sprzątaniem paczki paluszków wdeptanych w dywan i kanapę przemieszanych z toną zabawek i cukierków różnej maści + kostki do zmywarki powtykane tu i ówdzie.

Zadowolona jestem z dzisiejszego szkolenia - w poprzednich pełniłam zastępstwo, a więc wykładałam tematy "niemoje" - to dzisiejsze szkolenie było jak najbardziej moje, a więc dobrze się czułam w omawianym temacie. Różnica jak wiadomo zasadnicza, i odbiór inny, i kontakt ze słuchaczami właściwy. Nigdy nie byłam dobra w wystąpieniach publicznych - widzę że coraz łatwiej mi to przychodzi, dziś było tak jak powinno - tj. więcej mówiłam od siebie niż czytałam ze slajdów.
Na dodatek dziś była inauguracja naszej świeżo spreparowanej sali konferencyjnej - dzieło (projektowo- zakupowe) całego naszego zespołu - od farby na ścianach po łyżeczki do kawy :)
Sala pod względem funkcjonalnym sprawdziła się na medal :)


1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Nie w Milówce tylko w Bielsku :P