sobota, 25 czerwca 2011

Wakacje rozpoczęte.
Zakończenie roku szkolnego Ani w przedszkolu z pełną pompą, jak przystało na absolwentów placówki oświatowo-wychowawczej w nowy etap życia dzieciaki wkroczyły krokiem poloneza. Były wiersze, tańce, kwiaty i łzy wzruszenia pań przedszkolanek.
Wielkim plusem placówek wiejskich jest fakt, że cały personel doskonale zna każde dziecko, czego dowodem jest to że po czterech latach szczerze przeżywa rozstanie z tymi dzieciakami które na ich oczach z niezaradnych maluchów zmieniły się w całkiem dojrzałych małych ludzi. Kolejnym plusem jest fakt, że wszystkie dzieci mocno już zżyte trafią do tej samej szkoły, co prawda do dwóch klas (będą dwie klasy po bodajże 17 dzieci) ale o ile mniejszy stres dla nich jeśli przynajmniej odpada ta jedna nowość - odnalezienie się w grupie na tym nowym etapie edukacji. Do szkoły idzie spora grupa 6-ciolatków. W szkole podejrzewam będzie podobnie - to znaczy dobry kontakt nauczycieli z dziećmi i rodzicami, no i rodziców między sobą także, bo przecież my też znamy się już od czterech lat.
Pamiętam jakby to było wczoraj pierwszy dzień Ani w przedszkolu - szkrabol w warkoczykach mało co mówiący, a teraz te dzieciaki takie stare już! :)


Zakończenie było w środę, wczoraj natomiast dla dzieci idących do szkoły zorganizowana była w przedszkolu Zielona Noc.
Zaprowadziliśmy ich na 17tą - mieli zorganizowane zajęcia sportowe w szkolnej sali gimnastycznej, później powrót do przedszkola, dyskoteka, kolacja, seans filmowy (film z rzutnika, Ania twierdziła że mieli "kino"), a następnie spali w przedszkolu całą noc (śpiwory i te sprawy). Dziś rano po śniadaniu rodzice ich odbierali. Dzieciaki zachwycone, nie było podobno żadnych przygód typu nocne wzywanie rodziców.
Niestety po zakończeniu w środę kiedy odbieraliśmy Mateusza okazało się że ma gorączkę i galopującą ropną anginę. Dwie noce walczyliśmy z gorączką 39,5, momentami nie reagującą nawet na pyralginę - nurofeny i inne takie to sobie mogę sama pić bo przy Młodego anginach nic nie dają - i nich mi żaden pediatra się nie wypowiada że "dlaczego pani pyralginę podaje, przecież nie wolno". Dziś w końcu była reakcja na antybiotyk i pierwszy dzień bez gorączki. Mam nadzieję że noc będzie w końcu spokojna bez jęków, krzyków i okładania zimnymi kompresami. Powrót do temperaturowej normy zaskutkował głupawką zakończoną wieczorną awanturą, bo tak im obojgu palma odbiła że doprowadzili mnie do wścieku tyłka.
J. wyjechał na dwa dni lansować się w TV-Silesia (LOL) z tamtejszymi gwiazdami (płci żeńskiej heh).
Wzięłam się końcu za opalanie drzwi ze starej farby - idzie pięknie - gdyby nie fakt że pod farbą która schodzi koncertowo jest warstwa jakiegoś lakieru czy okleiny czy nie wiem co to jest, który też schodzi ale już bardzo opornie. Trudno - pomęczym się. Muszę zamówić do tych drzwi szyby, bo jedna została stłuczona (DWA LATA TEMU) przez Mateusza i od tego czasu zatkana TYMCZASOWO hehe, drugą trzeba będzie też wymienić bo szyby były z takim wzorem mrożonym, którego teraz nie podrobimy. Poza tym właściwie cały dół domu kwalifikuje się do malowania.
Ostatnio nie mogę się wyspać, najpierw przez pogodę jakąś dziwną - burze, huragany i trąby powietrzne a co za tym idzie masakryczne dla mnie skoki ciśnienia, później przez młodego chorobę. Dziś chyba też się nie wyśpię bo pójdę spać do dzieciaków żeby mieć nadzór nad ewentualną gorączką. W ostatnim tygodniu miałam maraton durnych/dziwnych snów, najpierw śniła mi się kilka razy pod rząd latarnia morska, później że sąsiad zamordował matkę piłą łańcuchową i tą piłę spuścił w toalecie (łomatko :))), dziś śniła mi się żmija - siedziała w szufladzie z Ani skarpetkami.
Musimy rozplanować wakacje pod kątem opieki nad dziećmi - przy dwójce pracujących rodziców to problem nie lada. Na wakacje jedziemy w drugiej połowie lipca. Teoretycznie mogłabym mieć i ze 3 tygodnie urlopu, ale w praktyce to niemożliwe ze względu na moje terminy w pracy i fakt że właściwie jestem do tego za co odpowiadam sama. Dobrze że J. może w czasie wakacji bardziej zaszaleć z urlopem bo w ich firmie w okresie wakacyjnym mało się dzieje.
Poza tym myślałam o kilku dniach wolnego na początek szkoły żeby pomóc Ani w tych pierwszych dniach, sama nie wiem jak to będzie wyglądało z zaprowadzaniem jej do szkoły - choćby na 8-mą skoro ja pracuję od 7.30, o późniejszych godzinach to już nie wspomnę. Będzie musiała kiblować w świetlicy w niektóre dni (w szkole jest świetlica, są obiady, sklepik i wszystko jak należy).
Poza tym - lato w pełni - kiedy wychodzę o 5.30 rano na dwór a stado naszych wróbli* strąca mi na głowę krople rosy z orzecha przez którego liście sączą się promienie leniwego jeszcze słoneczka, to ten początek dnia nijak się ma do jego reszty który spędzam ślęcząc przed monitorem komputera z wyświetloną nań tabelą excela .. wrrrrr.

____________________________
* pod dachem naszego domu od n-dziesięciu lat (od zawsze podobno) - zawsze w tym samym miejscu mają gniazdo wróble. Obserwujemy jak co rok najpierw znoszą materiał na gniazdo, później wysiadują - tj ona chyba wysiaduje a on siedzi na zewnątrz na straży, później jak pracowicie znoszą do gniazda jedzenie, a następnie jak młode uczą się latać.W tym roku - podejrzewam że to potomkowie tych spod dachu, zrobiły sobie drugie gniazdo z drugiej strony domu - nad belką okna kuchennego. Wygląda to tak że co chwilę mam wrażenie że wróbel startujący z jabłonki vis'avis okna wleci mi przez szybę do kuchni - ale jak dotąd zawsze bezbłędnie celuje do gniazda :)


I jeszcze - z Lawendowego Domu - piękny pomysł na ozdobę z lawendy - muszę wyszperać wstążeczkę - i zrobić takie cuś - bo lawenda u mnie już kwitnie :)


Brak komentarzy: